Za i przeciw Hynka. Ściągawka dla menedżerów. Ci zawodnicy dają nam sygnały, że nie powinni być doparowymi

Newspix / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Bartosz Zmarlik kontra Nicki Pedersen
Newspix / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Bartosz Zmarlik kontra Nicki Pedersen

Nasi menedżerowie lubią sobie zrobić z przedsezonowych treningów punktowanych poligon doświadczalny. Testują i sprawdzają różne ustawiania par. Dwumecz Unii z Falubazem sprawił, że kilka rozwiązań postanowiliśmy doradzić, ale też odradzić.

PGE Ekstraliga rusza za dokładnie dwa tygodnie. Rozkręca się karuzela z treningami punktowanymi i sparingami. Pierwsze manewry i szachy taktycznie trwają w najlepsze. Widać to najlepiej po zgłaszanych składach i przeróżnych układach par, które w grze o poważną stawkę trudno sobie nawet wyobrazić.

Na dzień dobry dostaliśmy dwumecz dwóch papierowych faworytów do miejsc medalowych w przyszłym sezonie. Aktualny mistrz Polski Fogo Unia Leszno najpierw w środę podejmowała u siebie Stelmet Falubaz Zielona Góra, by dzień później pojechać do grodu Bachusa na rewanż. Gdyby chodziło o sam suchy wynik sprawdzony w internecie ciężko byłoby o konstruktywne wnioski. Dzięki telewizjom klubowym mogliśmy jednak śledzić obie transmisje w serwisie youtube.

Wyniki poszły w świat. U siebie Unia wygrała 49:41, na wyjeździe spuściła lanie Falubazowi 58:32. Ktoś powie mecze kontrolne, zawodnicy testują sprzęt i nie ma co przywiązywać wagi do rezultatów takich potyczek. Pewnie w jakimś sensie racja, ale one później i tak w jakimś stopniu przekładają się na ligę. Nikt w tak szybkim tempie nagle prochu nie wymyśli i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odmieni swój los.

ZOBACZ WIDEO Wielki żużel znowu na Stadionie Śląskim!

Jakby nie patrzeć, osiągnięcia ze sparingów odzwierciedlą to, co czeka nas wraz z początkiem kwietnia. Menedżerowie otwarcie tego nie przyznają, ale oni też wyciągają pierwsze wnioski. W międzyczasie niecierpliwi kibice zdążą wylać kilka wiader pomyj... Przykład tych zawodów dobitnie pokazuje nam, że paru zawodników próbuje nam coś przekazać między wierszami.

Czytaj także: Gajewski: Sparingi nie są skokiem na kasę

Piotr Baron nie kombinuje. Stawia na coś, co zdawało egzamin w poprzednim sezonie. Ma o tyle łatwiej, że w drużynie nie doszło do żadnych zmian. Trzy mecze kontrolne (razem z sobotnim Super Meczem) i trzy raz to samo zestawienie. W ciemno więc trzeba założyć, że to żelazny układ na inaugurację PGE Ekstraligi. Teraz zostawia zawodnikom czas na dotarcie między sobą torowych schematów.

Jeszcze kilka dni temu nie miałem wątpliwości, że kontynuacja projektu z Jarosławem Hampelem i Januszem Kołodziejem w jednej parze, to dobry pomysł. Kołodziej walczak, Hampel startowiec. Niby fajne się uzupełnią. Zaczynam delikatnie powątpiewać. Wszystko jest okej dopóki panowie nie wchodzą sobie w paradę. Problem zaczyna się, gdy Jarek nie ucieknie ze startu, a Janusz też musi się przedzierać z dalszych pozycji. W czwartek kilkukrotnie przyblokowali sobie tor jazdy, Janusz nie mógł wynieść się na ulubioną szeroką, bo tam znajdował się już były wicemistrz świata.

Kołodziej lepiej rozumiał się z Brady Kurtzem, do których komunikacji trudno mieć zastrzeżenia. Numery 2/10 nie robią na Australijczyku wrażenia. Mogliby na zmianę, w zależności od spotkań wymieniać się rolą lidera bądź doparowego. Takie przesunięcie wiązałoby się pewnie z wyrzuceniem Emila Sajfutdinowa do Hampela. Rosjanin podobnie jak Kołodziej jest dość elastyczny więc pewnie by się nie obraził.

Nie wiemy co z naszymi radami zrobi Adam Skórnicki, ale jemu proponowalibyśmy zaprzestanie zabawy z Nickim Pedersenem i Michaelem Jepsenem Jensenem w kaskach niebieskich i białych. Zdajemy sobie sprawę, że prowadzenie pięciu mocnych seniorów i mierzenie się ze statusem Unii Leszno nie jest sprawą łatwą, ale akurat ci zawodnicy od lat wysyłają jasny sygnał - nie dla parzystych numerów na kewlarze. My się z nimi dusimy! I tutaj warto się właśnie pochylić nad wspomnianymi wcześniej wynikami. Wysnuję odważną tezę, ale jestem przekonany, że jest on właśnie po kłosiem najlepszego w tym momencie ustawienia par w Falubazie.

Z duńskiego "lige lad" czytamy liglad, oznacza słowo obojętny. Taki pseudonim dzierży Jepsen Jensen. Co by nie napisać, to z jakiego pola zacznie mecz na pewno mu nie wisi. Młodszy z zielonogórskich Duńczyków pokazał już w poprzednim roku, że otrzymując korzystny z jego perspektywy numer potrafi się odwdzięczyć znakomitym wynikiem. To zawodnik z gatunku tych "Cieślakowych", teoretycznie słabszych, których trzeba trochę po forować, pociągnąć za uszy, pokazać: ty będziesz u mnie ważny. Pokrowiec biały i niebieski wyraźnie włącza mu hamulec ręczny i opad dłoni do samej ziemi.

Nie posądzam o celowość w działaniach Pedersena, ale w czwartek poza jednym wyjątkiem kiedy wywrócił Piotra Pawlickiego wykazywał na torze dużą osowiałość i apatyczność. Dawał nieformalne znaki - w co wy mnie pakujecie. Pedersen to samiec alfa. Dużo od siebie wymaga i ma wysokie mniemanie o sobie. W klubach, gdzie był Nicki - niekwestionowany lider i reszta zespołu pod nim, 42-latek czuł się jak ryba w wodzie. Przez to częściej spadał z najwyższej klasy rozgrywkowej niż zdobywał jakieś trofea.

Czytaj także: Ostafiński: Unia mistrz. Sparta zagrożeniem

Kiedyś w Lesznie próbowano już zrobić z niego doparowego. Pamiętamy jak to się skończyło. W Zielonej Górze pomni doświadczeń nie powinni iść tą drogą. Nicki więcej da występując częściej od krawężnika. Zwłaszcza, że w drużynie jest Martin Vaculik. Słowak to prawdziwy skarb każdej ekipy, w której się pojawia. O takich żużlowcach marzą w klubach. Nie stroją fochów tylko trzaskają punkty aż miło i nie przywiązują wagi co cyferek na plecach. Na obiekcie Falubazu dodatkowo czuje się jak ryba w wodzie.

Przyznam szczerze, że lekko uśmiechnąłem się widząc "dychę" u Kennetha Bjerre na sobotni test ze truly.work Stalą Gorzów. Kieszonkowy żużlowiec jedzie trochę na jednym wózku z rodakiem Jepsenem Jensenem. Musi czuć wsparcie. Jasne, wiedział na co się pisał, jaka rola jest mu przypisywana. Miodów się nie spodziewał, ale po kilku latach warunków cieplarnianych w Tarnowie, teraz spadł z dużej wysokość i obawiam się, że potłucze sobie cztery litery.

Jeśli nie znajdzie jakiejś szybkiej jednostki na start, krótkie proste i ciasny obiekt w Grudziądzu nie wybaczy mu błędów. Umówmy się, na trasie nie zrobi nic, a akurat tam już po pierwszym łuku można wpisywać w program kolejność na mecie. Duet z Antonio Lindbaeckiem jest dość logiczny, ale przynajmniej na początku sezonu spróbowałbym zbudować zawodnika dopiero przychodzącego do klubu. Szwed zna tor przy Hallera jak własną kieszeń. Przerobił wszystkie numery. Kilka wpadek spod bandy, jeźdźca z którego dopiero trzeba uwolnić wszystko co najlepsze, nie będzie wróżyć dobrze na kolejne miesiące. Trzeba myśleć o drużynie, a tym tropem, nadzieje na play off w Grudziądzu znów pękną niczym mydlana bańka.

Źródło artykułu: