Gdy na początku 2009 roku Darcy Ward podpisywał kontrakt z ówczesnym Unibaksem Toruń, mówiło się o jego ogromnym talencie. Wtedy widziano w nim następcę Ryana Sullivana, bo w sieci można było znaleźć zdjęcia Warda w kombinezonie starszego rodaka.
Życie pokazało, że Wardowi znacznie bliżej charakterem do innego z Australijczyków - Chrisa Holdera. Wspólnie tworzyli duet, który na lata miał zdominować żużlowe tory. Życie napisało jednak inny scenariusz.
2009: największy talent ostatnich lat
Ward zadebiutował na polskich torach PGE Ekstraligi w czasach, gdy obcokrajowcy mogli się znajdować również na pozycjach juniorskich. To było niczym wejście smoka. Średnia biegowa na poziomie 1,396 jasno wskazywała, że mamy do czynienia z ogromnym talentem.
Już wtedy gratulowano menedżerowi Jackowi Gajewskiemu, że wypatrzył na Antypodach zawodnika z ogromnymi możliwościami, z którego żużlowy Toruń będzie mieć pociechę przez wiele lat.
Na potwierdzenie tych słów Ward w sezonie 2009 zdobył pierwszy w karierze tytuł mistrza świata juniorów. Zapisał się w historii jako najmłodszy zdobywca czempionatu. Sukces ten powtórzył rok później. Wydawać się mogło, że przed nami era Warda. Żużlowca, który miał wszystko, by zostać najlepszym w historii tego sportu.
2019: życie bywa brutalne
Dekadę później Ward znajduje się z dala od żużlowych torów. Do swoich dwóch złotych medali IMŚJ dołożył jeden wygrany turniej Grand Prix i kilka miejsc na podium. Jego kariera tak naprawdę nigdy nie rozkręciła się na dobre. W 2014 roku podczas turnieju SGP został przyłapany na byciu pod wpływem alkoholu, przez co zawieszono go w startach.
Gdy zawieszenie przestało obowiązywać, Ward wrócił na żużlowe tory i kilka tygodni później w Zielonej Górze uczestniczył w wypadku, w wyniku którego złamał kręgosłup. 23 sierpnia 2015 roku okazał się dla niego fatalną datą. Dniem, który przerwał jego marzenia o wielkiej karierze.
Równie ważną datą dla Warda będzie 1 lutego 2019 roku. Tego dnia Australijczyk ożeni się z Lizzie Turner, która po fatalnym wypadku pozostała u jego boku i przeprowadziła się wspólnie z nim na Antypody.
Fatalny wypadek sprawił, że Ward nigdy nie wygra zmagań w cyklu Grand Prix. Nie rzuci wyzwania Taiowi Woffindenowi w walce o kolejne tytuły mistrzowskie, nie pogoni za rekordem Ivana Maugera czy Tony'ego Rickardssona w liczbie zdobytych tytułów mistrza świata. Być może zyskał za to miłość swojego życia, wsparcie partnerki Lizzie. To coś, czego być może nie doceniłby, gdyby nie feralne wydarzenia z Zielonej Góry w 2015 roku.
ZOBACZ WIDEO Lewandowski dąży do doskonałości. Pudło z karnego zirytowało Polaka