Jacek Frątczak: Nie zdradziłem ani nie sprzedałem Zielonej Góry. Get Well bardzo mnie chciał (wywiad)

WP SportoweFakty / Mateusz Wójcik / Jacek Frątczak i Andriej Karpow
WP SportoweFakty / Mateusz Wójcik / Jacek Frątczak i Andriej Karpow

Jacek Frątczak został nowym menedżerem Get Well Toruń. Zielonogórzanin nie ukrywa, że przyjął ofertę wicemistrza Polski, bo działacze wykazali się bardzo dużą determinacją. Jaki ma teraz plan?

Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić pana w innym klubie niż Falubaz. Dlaczego zdecydował się pan na powrót i dlaczego akurat Get Well?

Jacek Frątczak, nowy menedżer Get Well Toruń: Nie wiem, czy można mówić o powrocie. To chyba złe słowo, bo ja z żużla nigdy tak naprawdę nie odszedłem. Duża w tym zasługa mediów, w których ostatnio dość często funkcjonowałem. Przyznam jednak, że na pewno wydarzyła się rzecz kompletnie nieplanowana. W pewnym sensie jestem tym wszystkim nadal zaskoczony. A zdecydowałem się na taki ruch ze względu na bardzo dużą determinację środowiska toruńskiego, na czele z zarządem klubu. Wiemy, w jakim położeniu znalazł się Get Well i chęć zmiany była naprawdę duża.

Wcześniej mówił pan, że powrót jest możliwy, o ile pojawi się ciekawy i krótkoterminowy projekt.

Mówimy o dokładnie takiej sytuacji. To nie jest projekt rozległy w czasie. W moim przypadku chodzi tylko i wyłącznie o to, co jest związane z sezonem 2017. Mamy przed sobą interwał, który jest bardzo precyzyjnie określony. Moja miesięczna aktywność w Toruniu wpisuje się w to, o czym mówiłem już wcześniej. To dla mnie również coś w stylu... odświeżenia się? To chyba dobre słowo. Obiecuję, że zrobię, co w mojej mocy, żeby pomóc toruńskiemu klubowi. Działaczom bardzo na mnie zależało i dlatego tu jestem.

Czyli zrobi pan swoje, pomoże drużynie i po sezonie wasze drogi się rozejdą?

Ze strony toruńskiej jest zainteresowanie dłuższą współpracą, która mogłaby obejmować również sezon 2018. Ja jednak już na początku rozmów wyłożyłem karty na stół i powiedziałem, jak wygląda sytuacja. Na dziś nie mogę złożyć takiej obietnicy ze względu moje inne zobowiązania.

Czyli nie ma żadnych szans, żeby był pan w Toruniu dłużej?

Nie do końca. Najpierw musimy zobaczyć, czy ocena mojej pracy będzie pozytywna. Na dziś sytuacja wygląda tak, że nie mogę obiecać dłuższej współpracy, a poza tym nawet nie wiem, czy się jeszcze do tej zabawy nadaję. Dla mnie to również wyzwanie, które ma polegać na sprawdzeniu samego siebie. Chcę zobaczyć, jak się zmieniłem czy dojrzałem itd. Nie jestem człowiekiem, który podpisałby dłuższą umowę, bo ktoś położył ją na stole. Teraz to byłoby naciąganie drugiej strony. Najpierw musimy się przekonać, czy Frątczak jeszcze potrafi. Inna sprawa, że nigdy nie mówię nigdy. Furtkę sobie zostawiam, ale wyraźnie podkreślam, że takiego planu w tej chwili w mojej głowie nie ma.

ZOBACZ WIDEO MPPK to coś wyjątkowego. Impreza gdzie należy się pokazać (WIDEO)

Niektórzy nadal mówią Frątczak i myślą Zielona Góra. Obawia się pan reakcji środowiska, z którego się pan wywodzi?

I dobrze, że tak myślą. Nazywam się Jacek Frątczak i jestem z Zielonej Góry. To nie zmieni się nigdy. Uważam, że to moje wyzwanie to również plus dla środowiska, z którego pochodzę i które mnie ukształtowało. Jeśli człowiek z tego miasta wesprze w kryzysie inny bardzo utytułowany ośrodek i zrobi to z powodzeniem, raczej będzie to dobrze świadczyć również o Zielonej Górze. Zapewniam, że nikogo nie zdradziłem ani nie sprzedałem. Poza tym, nie bez znaczenia był fakt, że w tym roku nie dojdzie już do konfrontacji toruńsko - zielonogórskiej. To pomogło mi podjąć decyzję o powrocie. Obie ekipy jadą w tym roku o inne cele. Mówimy o zbiorach, które się całkowicie wykluczają.

Co z Jackiem Gajewskim? Czy będziecie współpracować?

Skupiam się na prowadzeniu pierwszej drużyny. Przejmuję odpowiedzialność za wyniki i wszyscy wiedzą, jaki będzie mój cel. Chodzi oczywiście o utrzymanie w PGE Ekstralidze. A co do Jacka Gajewskiego, to staram się otwarcie podchodzić do ludzi. Nie jestem typem człowieka, który kogoś wyklucza. Z mojej strony jest inicjatywa i wyciągnięta ręka. Każdą pomoc dotyczącą toruńskiego klubu będą traktować w sposób szczególny. Jestem zainteresowany współpracą i wszystko zależy od Jacka. Nie zmienia to jednak faktu, że klub podjął decyzję, kto w tej chwili będzie odpowiadać za pierwszą drużynę i do kogo będzie należeć decydujący głos.

Rozmawialiście już ze sobą na ten temat?

Chciałbym, żeby do takiej rozmowy doszło, bo to pomoże mi zdiagnozować pewne problemy, który są rozrzucone w różnych obszarach. Wszystko zależy tak naprawdę od Jacka Gajewskiego.

Jak będzie wyglądać pana sztab?

Nazwisk nie podam, ale w Toruniu będą ze mną ludzie z Zielonej Góry, którym ufam i na których od dawna mogę polegać. Być może kogoś odkurzę lub ściągnę z urlopu. Wszyscy pojawią się w odpowiednim momencie i pomogą mi w sferze organizacyjno - mentalnej. Będzie to na pewno widać w parku maszyn.

Nie ufa pan ludziom z Torunia?

To nie tak. Muszę podejść do tematu pragmatycznie. Efekt musi pojawić się w krótkim czasie. Trudno byłoby mi szybko zbudować teraz relacje z osobami, których dobrze nie znam. Muszę postawić na sprawdzone rozwiązania. Będę się lepiej czuć, jeśli będą wokół mnie ludzie, o których wiem wszystko. Poza tym, na miejscu będę funkcjonować z rodziną. Działam zupełnie inaczej, kiedy żona i dzieci są pod ręką. W wakacje trochę pomieszkamy w Toruniu i pewnie będzie można nas spotkać na starówce.

Czy zmiana menedżera będzie od razu odczuwalna? Zobaczymy w parkingu inną jakość?

Widoczna będzie na pewno, bo z Jackiem Gajewskim mamy zupełnie inne charaktery. Styl naszej pracy z całą pewnością się różni. Nie potrafię jednak powiedzieć, jaki obrazek pójdzie w świat. Chcę też wyraźnie podkreślić, że nie deprecjonuję roli mojego poprzednika. Nie mamy żadnej gwarancji, że mój warsztat przyniesie drużynie więcej punktów. Chciałbym, żeby tak się stało i deklaruję, że podejdę do tematu w sposób maksymalnie profesjonalny.

A co z torem na Motoarenie? Czy zmieni się sposób jego przygotowania?

Radykalnie nie, bo mamy końcówkę sezonu. Nie wywrócę wszystkiego do góry nogami na dwa ostatnie mecz u siebie. To byłby nonsens, który doprowadziłby do rozbicia zespołu. Wprowadzę jednak pewne zmiany. Jakieś przemyślenia mam, bo bywałem w tym roku na Motoarenie i rozmawiałem z zawodnikami. Zobaczymy, na ile pewne sprawy uda się skorygować. Poza tym, musimy pamiętać, że Get Well miał w tym roku problemy ze względu na brak stabilizacji pogodowej. Różnica pomiędzy treningiem a meczem była czasami bardzo widoczna. Druga sprawa to kłopoty zdrowotne toromistrza, który był w klubie w ubiegłym roku. Do jego pracy nie było żadnych zastrzeżeń, ale w tym sezonie jego sytuacja się skomplikowała.

Kiedy zaczyna pan pracę i jakie będą pierwsze działania?

Zaczynam od finału Mistrzostw Polski Par Klubowych w Ostrowie. Potraktujemy te zawody jako bardzo ostry trening. Będziemy sporo testować. Istotne będzie również zbudowane formy mentalnej Adriana Miedzińskiego, który wraca po kontuzji i jest bardzo ważnym ogniwem tego zespołu. Później zorganizuję małe zgrupowanie. Nie chcę mówić gdzie ono się odbędzie, ale prawdopodobnie wydarzy się to poza Toruniem i jeszcze przed meczem w Lesznie. Wszystko ma zakończyć się treningiem punktowanym z silnym rywalem. Uważam, że odcięcie się od negatywnych wspomnień, które zespół ma w tym roku z Motoareną, da dobry efekt. Nie ma sensu gotować się teraz we własnym sosie. [b]

[/b]

Źródło artykułu: