Orzeł Łódź zremisował w Gdańsku. To spore zaskoczenie, bo przed sezonem prezes Witold Skrzydlewski mówił, że celem jego drużyny jest wyłącznie utrzymanie. Tymczasem, Orzeł jest blisko jazdy w play-offach. Liderowi drużyny Hansowi Andersenowi nie zawsze było jednak po drodze z obecnym trenerem Januszem Ślączką.
Była wiosna 2015 roku. Stal Rzeszów miała w swoich szeregach pięciu obcokrajowców. Ówczesny trener drużyny Janusz Ślączka mógł wstawić do składu tylko trzech jeźdźców zza granicy. Hansa Andersena postanowił odstawić na boczny tor. Duńczyk cierpiał, bo za wszelką cenę chciał jeszcze raz spróbować swoich sił w Ekstralidze. Nie wziął nawet grosza za podpis przy kontrakcie. Ślączka pozostawał jednak nieugięty.
Andersen nie mógł dłużej zwlekać. Poszedł na wypożyczenie do I-ligowego Orła Łódź. I gdyby nie on, to kto wie jak potoczyłyby się losy łódzkiej drużyny. W 2015 roku Orła napotkało prawdziwe fatum. Ciężkich kontuzji doznali bowiem Witalij Biełousow, Rory Schlein i Mariusz Puszakowski. Nie będzie przesadą, jeżeli napiszemy że Andersen uratował wówczas Orłowi ligowy byt. Z marszu stał się też ulubieńcem kibiców. I jest nim do dziś. Po każdym spotkaniu wyjazdowym grupka kilkunastu fanatyków Orła skanduje imię i nazwisko duńskiego jeźdźca.
- To takie życie, że kibice raz cię kochają, a później nagle przestają. Wszystko zależy od wyników. Jestem już doświadczonym zawodnikiem i nie paraliżuje mnie to. Ale miłość kibiców zależy wyłącznie od wyników jakie osiągasz. Taka nasza praca - mówi nam Hans Andersen.
ZOBACZ WIDEO Piotr Szymański: MPPK spadły z rangą. Teraz można zrobić coś fajnego (WIDEO)
Minęły dwa lata odkąd Andersen zaczął punktować dla Orła. Póki co niewiele się zmieniło. Wciąż jeszcze ten sam stadion, ten sam prezes i wciąż to Andersen jest najjaśniejszą postacią ekipy ze środkowej Polski. Ale kiedy w zimie tego roku Witold Skrzydlewski rozstał się z dotychczasowym trenerem Lechem Kędziorą, 36-letni Duńczyk nie spodziewał się, że jego nowym opiekunem zostanie osoba, która przed dwoma laty nie widziała dla niego miejsca w składzie.
- Ze Ślączką mam średnie relacje. Janusz nigdy nie wstawił mnie do składu, kiedy był trenerem w Rzeszowie i nie dał mi szansy. Ale kiedy przyszedł do Łodzi to musieliśmy zapomnieć o tym co było i przybić sobie piątkę. Trzeba pracować razem czy nam się to podoba czy nie, bo taki jest interes klubu - mówi zawodnik, który indywidualnie wygrał dla Orła już prawie 100 biegów.
Andersen przyznaje, że czasem śmieje się ze Ślączki, ale przy tym docenia jego kunszt trenerski. - W porównaniu do Lecha Kędziory, to Janusz jest strasznie zaangażowany w prace z torem. On uwielbia działać przy nawierzchni. Ostatnio jak mieliśmy mecz z Polonią Bydgoszcz u siebie, to gdyby Janusz nie wskoczył na traktor, to spotkanie by się nie rozpoczęło. Było dużo wody na torze, ale Ślączka przygotował nawierzchnię perfekcyjnie - dodaje duński żużlowiec.
Prezes klubu Witold Skrzydlewski ma jasny plan. W 2019 roku chciałby mieć swoją drużynę w Ekstralidze. Ale niewykluczone, że Orzeł awans do PGE Ekstraligi wywalczy już teraz.
- Uważam, że nasza drużyna jest teraz nieco słabsza niż przed rokiem. Ale mamy kilku zawodników, którzy punktują lepiej niż zakładano. Możemy wygrać ligę, ale to nie będzie wcale takie proste. Rok temu zabrakło nam tylko jednego punktu biegowego. Teraz znowu powinniśmy się znaleźć w play-offach, a co będzie dalej, to zobaczymy - twierdzi Andersen, który w bieżącej edycji rozgrywek legitymuje się średnią biegową 2,315.
- A czy ja pojadę jeszcze kiedyś w Ekstralidze? Jak awansujemy z Orłem, to jestem chętny - zakończył uczestnik cyklu Grand Prix z lat 2004-2005, 2007-2010 i z sezonu 2012.
Byl dobry trener L Kędziora to byl wyśmiewany i doprowadzono że człowiek sam zrezygnpwał..
Nie dziwię się atmosfera sk Czytaj całość