WP SportoweFakty: Z czego wynika to, że raz robisz 14 punktów a raz 0? Cały sezon w twoim wykonaniu to taka przeplatanka.
Artur Czaja: Tak jak mówiłem we wszystkich wywiadach, początek sezonu miałem niezły. Potem pojawiły się problemy sprzętowe. Nie miałem w motocyklach prędkości albo działy się jakieś dziwne defekty, których nie dało się przewidzieć. Kupowałem nowe części, sprawdzałem ja na treningach a na zawodach po prostu się psuły.
Wadliwa seria?
- Najwyraźniej. Odcinało gaz, prąd, maszyna była bardzo słaba. Teraz nie jeździłem w lidze chyba z miesiąc. Przygotowałem się mocno do tego sobotniego spotkania. Nie potrafię słowami określić mojej radości z osiągniętego wyniku. Tak dobrze jeszcze nie było. Czułem, że mam prędkość. Bardzo chciałbym do końca sezonu pojechać te dwa spotkania, które nam pozostały, na dobrym poziomie. Nie mówię, że od razu mają być komplety. Będę robić wszystko by pojechać jak najlepiej.
Wiadomo, że jak są defekty, o których wspominałeś, to w głowie też pojawiają się myśli, że "muszę za wszelką cenę". To dodatkowo nie pomaga.
- Dokładnie i wtedy jazda też nie jest taka, jak być powinna.
Pojawia się spięcie na motocyklu?
- Na motocyklu i w całym teamie. Podam przykład. W Krośnie pojechałem na próbie toru, wykręciłem dobry czas. W pierwszym biegu wygraliśmy 5:1, ale czułem, że jest coś nie tak. W drugim biegu motocykl osłabł, w trzecim się wyłączył. Zmieniłem motocykl, musiałem wziąć drugi, który był niedopasowany. Tak to po prostu jest. Jeśli są defekty, nie ma jazdy.
ZOBACZ WIDEO: Janusz Ślączka: Wszystko jest sprawą otwartą (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Mówisz, że w sobotę jazda cię cieszyła. Chyba tym bardziej dlatego, że tor pozwalał na skuteczną jazdę przy samej bandzie.
- Otóż to. Tor był super przygotowany, do ścigania. Można było jeździć po całej jego szerokości, pod bandą, przy kredzie, środkiem. Właściwie można było robić co się tylko chciało.
Jeszcze dwa mecze przed wami, ale powoli ten sezon się dla was kończy. Rozmawiałem z Hubertem Łęgowikiem, stwierdził, że może to i dobrze, że prawdopodobnie nie wywalczycie awansu do Ekstraligi, niech ten klub okrzepnie.
- Wydaje mi się, że nie jest źle. To jest sport, raz wygrywasz, raz przegrywasz. I to w takiej różnicy, że głowa mała. Mogą się pojawić defekty, których kibic na trybunach nawet nie zauważy. Przyznam, że też chciałbym jeszcze w pierwszej lidze pojeździć z Włókniarzem. Bardzo mi zależy by jeździć w tym klubie. Szkoda trochę, że nie jeździłem tak długo, ale wykorzystałem ten czas na przygotowania.
No właśnie jak ocenisz to, że tak często rotowano składem? Nie wyszedł ci mecz, w następnym nie jechałeś. Znów przytoczę słowa Huberta Łęgowika, który oznajmił, że jak ma szukać minusów to właśnie w tym, że zawodnicy zbyt często byli zmieniani.
- Nie chcę się na ten temat za dużo odzywać. Nie wyszedł mecz to potem nie pojechałem, trudno. Szkoda, bo to nie pomaga. Nie jeździłem w lidze miesiąc, trenowałem, ale to jest całkiem inna jazda. Na treningu mogę przegrać, ale podjeżdżam za moment przed taśmę, start i jestem pierwszy. Podczas zawodów ma się jedną szansę. Jeśli się nie jeździ, wypada się z rytmu.
Jasno zadeklarowałeś się, że chcesz zostać we Włókniarzu. Rozumiem, że klub jest wypłacalny? W związku z tym co się w niedalekiej przeszłości w Częstochowie działo, trudno uniknąć takich pytań.
- Jestem na zero, czyli zaległości nie ma. To w ogóle nie jest ten sam klub, co był tu kiedyś. Mega chciałbym tu jeździć nadal, ale zależy mi na stałym miejscu w składzie. Potrafię jeździć na żużlu, ale jak zdarzają mi się niekiedy defekty, których nie mogę przewidzieć, wkrada się nerwowość. To jest taki sport. Jak się trafi ze sprzętem, można wygrywać wszystko. Jeśli nie, jedzie się z tyłu i ogląda plecy rywali.
Rozmawiał Mateusz Makuch