Damian Gapiński: Cykl Grand Prix potrzebuje ambasadorów

Za nami kolejna nudna runda cyklu Grand Prix na stadionie Marketa w Pradze. Jedynym pozytywnym zjawiskiem była frekwencja, zwłaszcza niemieckich kibiców.

W tym artykule dowiesz się o:

Turniej Grand Prix w Pradze za nami. W zasadzie poza faktem, że zwyciężył w nim Tai Woffinden i objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej, niewiele się wydarzyło. Powrócił Krzysztof Kasprzak i jak na pierwsze po kontuzji zawody wypadł co najmniej przyzwocie, choć pewnie sam liczył na lepszy występ. Zawiódł Jarosław Hampel, który zaliczył dodatkowo groźny i bolesny upadek. Warto zwrócić uwagę, że w klasyfikacji generalnej, różnica pomiędzy pierwszym Woffindenem, a dziewiątym Martinem Smolinskim wynosi zaledwie 9 punktów. Strata do odrobienia praktycznie w jednym turnieju. Można rzec: ciekawie, choć nudno. Nudno, bo na torze niewiele się działo. Trudno jednak temu się dziwić, skoro przygotowanie toru, po raz czwarty w tym sezonie wyklucza możliwość rywalizacji z jednego pola. W Auckland i Bydgoszczy nie istniał tor trzeci, w Tampere drugi, a w Pradze - dla odmiany - czwarty. Czy naprawdę na turnieje, których stawką jest wyłonienie Indywidualnego Mistrza Świata nie da się przygotować toru, który będzie sprzyjał walce z każdego pola? Zwłaszcza, że na poszczególnych rundach zaczyna brakować kibiców. Pustki w Tampere i Bydgoszczy (spowodowane głównie słabą promocją obu turniejów). W Pradze prawie połowę obecnych kibiców stanowili Niemcy. Jak widać Martin Smolinski stał się dobrym ambasadorem żużla w tym kraju. Co z tego, skoro przyjechali do Pragi na nudne jak flaki z olejem zawody, po których niewielu z nich zakocha się bezgranicznie w żużlu. Zresztą tematowi preferencji poszczególnych torów w imprezach cyklu GP poświęcimy osobny tekst, bo można wyciągnąć ciekawe dla niektórych zawodników wnioski.

Przykład Niemca pokazuje, w jaki sposób można popularyzować żużel. Co z tego, że zorganizujemy turniej w Argentynie, skoro miejscowi kibice nie będą mogli się pasjonować rywalizacją "swojego" zawodnika ze światową czołówką, a sam turniej będzie nudny, bo tor po raz kolejny nie będzie preferował walki? Można zorganizować nawet dziesięć takich imprez i efekt będzie niewielki. O wiele lepsze skutki da pojawienie się zawodnika, który godnie reprezentuje dany kraj. Grand Prix potrzebuje nie tylko Niemca Smolinskiego, ale także Francuza, Holendra, Hiszpana, Włocha, a najlepiej przedstawiciela każdego kraju europejskiego. Niech rywalizacją swojego przedstawiciela zainteresują się media we wszystkich tych krajach. Bo sama impreza (zresztą tak słabo promowaną, jak dwie poprzednie) nie będzie atrakcyjna dla nikogo. Ambasador w każdym kraju europejskim mógłby dać pozytywny impuls. Co jest jednak istotne -- ambasador sportowy, a nie celebryta, który będzie przekonywał, jak świetnym sportem jest speedway. Może wtedy będzie okazja, aby pójść w kierunku rozwiązania obowiązującego w Formule 1, gdzie na dzień przed turniejem właściwym odbywają się kwalifikacje do turnieju i dopiero udany występ w tym dniu daje możliwość startu w głównej imprezie? Przecież właśnie dlatego w Polsce wielu kibiców dzięki Robertowi Kubicy uświadomiło sobie, jak bardzo kocha, interesuje się i przede wszystkim jest ekspertem od Formuły 1! Dlaczego żużel nie miałby pójść tą samą drogą?

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: