W XXI wieku rzadko się zdarza, żeby żużlowcy podpisywali dłuższe kontrakty niż na jeden rok. Wcześniej przywiązanie do barw klubowych było jednak na porządku dziennym. - Za moich czasów był porządek. Nie było przechodzenia z klubu do klubu. Tam gdzie się zaczynało karierę, trzeba było ją skończyć. Duża w tym zasługa Rościsława Słowieckiego, który takich zmian nie akceptował. W późniejszych czasach na zmianę zdecydował się Zenon Plech. Było to w 1976 roku - wspomina Jerzy Szczakiel. - Każdy klub musiał szkolić młodzież i jak nie miał wychowanków, to nie mógł się liczyć na krajowej arenie. Pamiętam też obozy kadry. Zawsze panowała na nich dyscyplina. Trzeba było biegać i ćwiczyć. Najbardziej jednak wspominam niesamowity porządek, jaki wtedy tam panował - dodał pierwszy Indywidualny Mistrz Świata z Polski.
Co miał zrobić zawodnik, który chciał przejść do innego klubu? - Nie było praktycznie żadnej możliwości, żeby zmienił otoczenie. Zdarzały się jednak wyjątki, jak choćby rybniczanin Stanisław Tkocz, który zakończył karierę w ROW-ie, ale pasował do koncepcji składu Kolejarzowi i za zgodą pana Słowieckiego mógł kontynuować jazdę. Takich przypadków było niewiele - zauważył Szczakiel. - Czasem aby zmienić barwy trzeba było pójść do milicji, co zrobił choćby Henryk Gluecklich. O normalnych transferach nie było mowy - opowiedział były zawodnik, związany przez całą karierę z Kolejarzem Opole.
Jak wiadomo poziom wyszkolenia żużlowców od zawsze był różny. Wielu nie miało okazji do szlifowania swoich umiejętności na wypożyczeniach. - W Kolejarzu Opole było tylu zawodników, że można było stworzyć dwie drużyny. Czasami jednak zdarzały się wypożyczenia. Najbardziej pamiętam Jerzego Suffnera. Wyszkolił go trener Grudziński. Był to miły, uprzejmy i grzeczny chłopak, który często pytał mnie o wskazówki. Nie mieścił się w składzie, jednak został wypożyczony do nowopowstałej Ostrovii. Miał jednak wypadek na treningu. Pośliznął się w łuku i chcący go ominąć Zdzisław Sowa wjechał w jego głowę. Suffner zginął na miejscu. Była to niesamowita tragedia - wspomina Szczakiel.
Obecnie transfery są już na porządku dziennym. - Wielu kibiców jest temu przeciwnych. Jak wszyscy zawodnicy byli miejscowi, to stadiony pękały w szwach. Pamiętam, jak wszystkie miejscowości dookoła Opola które miały w Kolejarzu swoich przedstawicieli, podczas meczu żużlowego się wyludniały. Teraz jest to zbieranina i nie ma takiej identyfikacji. Niektórzy żużlowcy po prostu robią swoje i jadą dalej. Duży wpływ mają na to pieniądze. Ja bym chciał, aby zawodnicy mieli zapewniony byt, więc muszę to zaakceptować - powiedział Szczakiel. - Decydują o tym mądrzy ludzie, którzy dają pieniądze. Za moich czasów nie było mowy o zarobkach. Na mecze jeździło się pociągami, czasami jeździłem na motorze żużlowym na stadion, bo nie było pieniędzy na taksówkę. Teraz jest to nie do pomyślenia - zakończył ekspert portalu SportoweFakty.pl.
Jerzy Szczakiel: Tam, gdzie się zaczynało karierę, trzeba było ją skończyć
Obecnie liczne transfery są codziennością, jednak nie było tak zawsze. Jerzy Szczakiel opowiedział jak ewentualne zmiany barw wyglądały w czasach, w których on ścigał się na żużlowych torach.