Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Kto sponiewiera Jarka Hampela

W Cardiff Tomkowi Gollobowi żarło, żarło aż zdechło. Po angielsku: perversity of inanimate objects. Czyli po naszemu: złośliwość rzeczy martwych.

Rzeczywiście, czysta perwersja ze strony owego feralnego Gollobowego motocykla w momencie, kiedy nasz champion prowadził na pierwszym łuku w półfinale! Po prostu motór wziął i sobie ot tak zdefektował. Wstępna diagnoza: awaria prądu. A skoro tak, to może Holder lewą ręką wyciągnął Tomkowi wyłącznik od zapłonu? Trzeba powołać komisję śledczą. Żart tynfa wart.

No i tak się porobiło, że na nieszczęściu bydgoskiego gorzowianina (z przerwą na Tarnów) skorzystał "Jarek Hampel Jarek", który na Millenium Stadium był trzeci po tym jak zawalił finał. No i teraz prowadzi w generalce cyrku pt. GP. Ledwie dwa punkciki przewagi nad Gollobem oczywiście nie czynią jeszcze z niego misia świata anno Domini 2010.

Ale co się stanie, jeśli "Mały" w tym sezonie jednak sprzątnie "Chudemu" upragnioną koronę sprzed nosa? Zostanie wówczas przez wielu kibiców znienawidzony i sponiewierany w internecie, jak bokser Tomasz Adamek, kiedy w Łodzi znokautował naszą legendę Andrzeja Gołotę? Po tym zdarzeniu "Góral", który do tamtej pory był niekwestionowanym hero, ma teraz przechlapane u tysięcy polskich fanów pięściarstwa. Że niby pobił starego i schorowanego człowieka. Że na plecach podtatusiałego już Gołoty chciał zrobić karierę. Bo to na walki "Endrju" wstawaliśmy o godz. 15 nad ranem, choć potem można było zobaczyć pełną transmisję z nich w... Teleexpressie. Jak wiemy, jedna Gołota to 51 sekund. Dobra, przestaję już żartować ze swego starego kumpla z Czikago i przypominam, że w pojedynkach o mistrzowski pas z Byrdem oraz Ruizem został oszukany przez sędziów. Powinien być więc dwa razy championem! Zasłużył. A jego druga walka z Bowem została uznana za najlepszą w historii boksu spośród tych, które nie toczyły się o tytuł.

To samo jest z Gollobem. W roku 1999 to on powinien być IMŚ, gdyby w finale Złotego Kasku we Wrocku nie odstawił lotu trzmiela nad bandą. I to nie z własnej winy. Jego nożyce założone Jimmiemu Nilsenowi na ostatnim łuku finału GP '99 też we Wrocku przeszły do historii speedwaya. Od lat czekamy na indywidualną koronę dla Tomasza. Należy mu się jak psu zupa. Teraz jest więc tak, że wszyscy lubimy Hampela (a ja się nawet z nim przyjaźnię i nieoficjalnie jestem w jego medialnym teamie), lecz większość z nas trzyma kciuki za starego "Gallopa". Tomek teraz, Jarek za rok - marzą polscy kibole. Rozsądek jednak podpowiada: niech wygra lepszy!

Gollob w tym roku udziela wywiadów rozluźniony i uśmiechnięty (choć ten jego angielski wciąż jest mieszaniną narzecza walijskiego z suahili, ale widać postęp, chłop się stara) i tak samo jeździ. Daje to piorunujący skutek. W Cardiff zasuwał po bandzie niczym... Adam Pawliczek. Inny facet z tego Tomka, inny zawodnik. W jednej z gazet przeczytałem, że pewien nasz czołowy żużlowiec się rozwodzi. Nie podano jednak który. Taka to "informacja". Internet jednak huczy od plotek, że to może chodzić właśnie o "Chudego". Ja tam mu z butami w życie włazić nie będę, bo go szanuję i nie jestem z tabloidu, ale mam nadzieję, że to tylko fałszywa plota, gdyż po prostu lubię panią Brygidę.

Inna sprawa, że akurat ja to taki jestem drań, że swojej starej powiedziałem właśnie, że gdybym ją zabił zaraz po ślubie, to teraz wypuściliby mnie już na wolność. Baba z wozu, koniom lżej... Liczę jednak, że nie o to chodzi w przypadku Tomka.

A Hampel? To taka przytulanka dla kibiców i dziennikarzy. Dla każdego ma czas, nie denerwuje się na prasową krytykę, o czym świadczy fragment poniższego wywiadu, udzielonego red. Wojtkowi Koerberowi z Gazety Wrocławskiej po kopenhaskiej GP:

"W.K.: - Po twojej stronie wiele atutów. Choćby najszybsze sprzęgło na świecie. O zachowaniu się pod taśmą i startowaniu spod niej wiesz niemal wszystko.

J.H.: - Najszybsze sprzęgło na świecie? Fajne, podoba mi się. No, to prawda, mam ten element startu dobrze opanowany, ale dziś jedną z ważniejszych rzeczy jest dopasowanie się do panujących warunków. Trzeba umieć czytać tor i być dobrze dysponowanym danego dnia.

W. K.: - By potrafić np. wyprzedzać na dystansie. Jeszcze niedawno pisaliśmy, że różnie u ciebie z tym bywa i...

J. H.: - Sorry, ty też tak pisałeś?

W.K.: - Tak.

J.H.: - To nie mamy o czym rozmawiać. Cześć... Spokojnie, żartuję oczywiście. Wiem, że tak było.

W.K.: - Dokończę więc. Nie boczyłeś się na tę krytykę, nie puszyłeś na dziennikarzy, lecz zakasałeś rękawy i po prostu poprawiłeś ten element. Czapki z głów. Dziś Jarosław Hampel to zawodnik kompletny.

J.H.: - Miałem świadomość, że musiałem się w tym względzie poprawić i myślę, że nie jest już źle. Ja w ogóle inaczej podchodzę już też do tematu Grand Prix. Chcę być zrelaksowany, nie żyję tym cyklem przez cały tydzień, nie przenoszę presji na rzeczy codzienne, nie przytłacza mnie to wszystko. W Kopenhadze np. wybrałem się przed zawodami z żoną do zoo, na luzie. Nigdy mi w tej Kopenhadze nie szło, a teraz wyszło i wreszcie wygrałem swoją pierwszą GP!"

I tyle owego ciekawego wywiudu, który pokazuje, jakiego dużego kalibru człowiekiem jest "Mały" i jaki ma dystans do siebie. To oznaka inteligencji. Do tego świetny angielski. Jako mistrz świata będzie wspaniałym ambasadorem speedwaya na całym Bożym świecie i w okolicach. Ale, ale... Uwaga! W innym żużlowym medium ("TŻ") przedstawiłem takie swoje niepokoje, dotyczące tego rewelacyjnego zawodnika (znaczy się Hampela), które mu dedykuję także i na "SF":

Z Jarkiem to jakaś dziwna historia. Kiedyś nudny startowiec i niemal "zajączek" przy nieśmiałych atakach z tyłu. Teraz jeden z najwaleczniejszych i najbardziej widowiskowych uczestników GP. Atakuje z każdej pozycji i walczy o każdy metr toru. Tyle że zatracił szybkie starty, a to może być dla niego groźne. Nie wszędzie bowiem da się nadgonić na trasie. Jak nie urok, to s... Jest takie staropolskie przysłowie.

Nasza Holta, czyli moi motocykli są bardzo szybki

Jak wiecie, dotąd nie uznawałem Rune Holty za polskiego zawodnika. Dla mnie to był Norweg z cwanie przyszywanym naszym paszportem. Lata mieszka w Czewie, a nawet k... nie umiał powiedzieć. A o historii Polski tyle wiedział, że ona po prostu była. Ale teraz powoli to się zmienia. Lepiej późno niż wcale. Wyczytałem, że zdaje się po toruńskiej GP, uradowany drugim miejscem na podium, waleczny Holta wyrzucił z siebie na razie jeszcze po polskiemu: "Moi motocykli są bardzo szybki"! No po prostu rewela, szał ciał! A będzie jeszcze lepiej, bo koleżka się stara. Witaj więc Rysiu w rodzinie i punktuj dla nas w GP! Nasz ci już jesteś. Tylko gorzołecki musisz się jeszcze nauczyć staropolskim zwyczajem kosztować.

Jak to było w tej piosence Big Cyca?

Ja dużo jeździć i wiele potrafić

Polska przyszła teściowa się o mnie martwić

Ona się ciągle modlić do Boga:

Boże jedyny, Rysia Holtę zachowaj.

Powiadają, że Holtański pod Jasną Górą nawet inwestuje i jakoweś interesa prowadzi. Super. Ha, ha, byle nie typu: "ja do pani z interesem". To oczywiście tylko taki głupi żart durnego felietonisty. Czyli mój. Ale w mieście Najmana przecież wszystko może się zdarzyć. To oczywiście też żart. I też głupi.

Nie, Holta jest teraz spoko gość (choć z pazerniactwa na kasę pewnie się jeszcze nie wyleczył). Zaczął wreszcie gadać po ludzku, bo kto by zrozumiał te jego norweskie hula gula.

O dwóch takich

Duny przed swoją GP w Kopenhadze rozprawiały, czy wygra będący (wtedy) na fali Bjerre, czy obudzą się Pedersen z Andersenem. A Hampelek z Gollobusiem zlali ich aż miło. Na ich śmieciach! Potem był pogrom toruński. Zdaje się, że mamy teraz serial pt. "O dwóch takich, co ukradli światowy żużel". Aczkolwiek Tomek z Jarkiem na jednojajowych (bliźniaków jak bracia Kaczyńscy, którzy zagrali w filmie pt. "O dwóch takich, co ukradli księżyc") nie wyglądają.

Ale niech wymiatają do końca, tylko muszą mieć baczenie na odradzającego się Crumpa, żeby nie było tak, jak kiedyś wam już pisałem: "Przychodzi Chudy do budy, a tam już Rudy".

DPŚ mamy w kieszeni

Supercoach Marek Cieślak (właśnie skończył 60 lat -gratki, ale tyle ludzie nie żyją, tak czy siak, stawiam geriavit) w tym roku zdaje się - przynajmniej po tym, co zobaczyliśmy w Cardiff - kolejny raz z naszą sborną sięgnie po DPŚ. Nawet w Vojens. Jeszcze przed zawodami, w parku maszyn, ponokautują się tam bowiem Pedersen z Andersenem, a Crump z Holderem. I pucharek nasz. Na wszelki wypadek trzeba odizolować Golloba od Hampela, bo te bratobójcze szarpanki to może jakaś zaraza jest.

GP w Cardiff była wspaniała, ale czy z tej w Toruniu na naszym małym Wembley, czyli na Motoarenie, nie powinniśmy być dumni? Powinniśmy! Już gratulowałem prezesowi Stępniewskiemu. Chapeau bas drodzy Krzyżacy! Well done!

A teraz informacje krajowe.

Trener sterowany esemesem

Z plaży tureckiej prezes chwilowo "Byłej Magii Falubazu" Robert Dowhan vel Różowy Koszul pisze esemesa do swego trenera Piotra Żyty, vel Starszy Bronowniczy z tekstem piosenki "Będzie piekło" grupy Video:

Czy jeszcze słuchasz mnie?

Wcześniej tak, a teraz nie

Już brak mi słów i błagam cię

Będzie piekło

Będzie piekło bejbe

będzie piekło

Będzie piekło bejbe

Nasze sam na sam tu swój koniec ma

Nim się urwie film, zanim sięgniemy dna

Nie rób scen, oddaj klucz

Naprawdę szkoda łez, nie kocham cię już

Nie wiem sam, czy mnie myli słuch

Pierwszy raz słyszę z twoich ust

Będzie piekło

Będzie piekło bejbe

będzie piekło

Będzie piekło bejbe

Jeszcze nikt nie dał mi tylu zmarnowanych dni

Jeszcze nikt aż do dziś tyle mi nie napsuł krwi

Jeszcze nikt nie mówił do mnie tak jak ty

tak jak ty

Będzie piekło....

Na to Żyto odpowiada swemu szefowi na Facebooku:

Drogi prezesie, w nieocenzurowanej wersji tej piosenki, co może pan sprawdzić na jutiubie, refren brzmi: Weź nie pie....ol. Co niniejszym panu dedykuję.

To oczywiście moja konfabulacja na potrzeby niniejszego felietonu (ale piosenka i to w obu wersjach jest jak najbardziej prawdziwa), lecz chyba byłem blisko, skoro lubuska "Gazeta Wyborcza" zapodała, że tuż po przegranej z Betardem we Wrocku, Żyto się nie obcyndalał, tylko na gorąco wypalił:

- Dostaję SMS-a "Nie róbcie zmian taktycznych, bo szkoda na to pieniędzy". Ludzie kochani, jak tak może być? To jest jakaś tragedia. Ktoś siedzi w Turcji i pierd...

Wczoraj Dowhan miał wrócić ze swoich wojaży (he, he, tak to już jest ułożone: prezesi do Turcji, a żużlowcy do Wrocka), ale nie wiem, czy teraz w Falubazorni rozpętało się piekło i kogo piekło, bo Żyto po pewnym czasie jakby zaczął blatować, rura mu zmiękła, więc może uratuje głowę. Acz, wbrew odgórnym instrukcjom, we Wrocku ratował zielonogórski honor, stosując zmiany taktyczne do końca. Więc może za kilka dni jednak poleci ze stołka za tę niesubordynację i za medialną szczerość (działacze, na potrzeby knebla, nazywają ją nielojalnością) jak np. Zbyniu Jąder w moim ulubionym PSŻ, do którego sprawy jeszcze wrócę.

To wszystko zakrawa na jakąś kpinę. Co za różnica, czy zielonogórski prezes wysłał w trakcie meczu owego trefnego SMS-a do trenera, czy tylko do kierownika drużyny, jak twierdzi? Przecież to paranoja, by działacz - mimo że szef - w tak nachalny sposób wtrącał się fachurom do prowadzenia drużyny!!! I to z tureckiej plaży! Czy więc Dowhan ewentualnie weźmie na siebie odpowiedzialność za słabsze w tym roku wyniki Falubazu? Nie! Jako winowajcę wskaże trenera i być może kierownika drużyny. Bo tak to bywa w tragikomedii, zwanej polskim ligowym żużlem.

Skoro u bliskich mi "Motomyszy" jest taka wojna na górze, to co się dziwić pogłoskom, że Zengota skarży się, iż jego kapitan Protasiewicz zamiast holować go w parze, to się z nim ściga i zajeżdża mu drogę.

Tak, tak, leży Roberto Dowhan na plaży i się smaży (a drużyna mistrzów Polski, póki co, leży na plecach). Będzie piekło?

A w Turcji?

"Na każdym rogu stoi tam Turek,

wszytko u niego kupisz,

nawet różową skóre."

Ale nie tylko Zielonka. W cytowanej tu już lubuskiej "Wyborczej" czytam też, że:

- Prezes Unii Leszno Józef Dworakowski także wstrzymuje swoich zawodników i trenera, by przestali punktować. Tyle że robi to w momencie, w którym "Byki" mają już wygrany mecz, no i raczej nie za pośrednictwem SMS-ów, ani nie poprzez Facebooka....

I tu wkleję kolejny mój cytat z innego bliskiego mi medium, czyli z branżowego tygodnika:

"Wiem, że jest kryzys i wszyscy oszczędzają jak choćby właśnie prezes Dowhan na zmianach taktycznych, lecz gdzie tu miejsce na prawdziwy sport i na walkę do końca? Bo właśnie na taką walkę oczekują kibice i za oglądanie jej płacą słono za bilety. Cóż zaś dostają w zamian? Odpuszczanie wyniku? Nudne pogromy typu 63:27?

Przypominam przy okazji, że abstrahując od długachnej zimy, Smoleńska i powodzi, to właśnie prezesi polskich drużyn swoimi kilkuletnimi poczynaniami, m.in. samobójczym wyścigiem zbrojeń, doprowadzili do kryzysu naszego ligowego speedwaya. Teraz zaś próbują ratować klubową kasę sposobami nie do przyjęcia przez fanów żużla".

A co na to wszystko bukmacherzy? A co "Cegła" i pan Szczakiel, którzy wedle swojej głębokiej wiedzy o sile poszczególnych drużyn precyzyjnie typują na (naprawdę coraz lepszych) "SF" wyniki meczów, nie wiedząc, że o końcowym rezultacie (rozmiarach zwycięstwa czy porażki) często decydują prezesi z tylnego fotela? Skoro są zakłady na ligę, to czy takie poczynania niektórych działaczy nie są już na pograniczu prawa? Kto pyta, nie błądzi, prawda? Więc pytam.

Dziś plaża

Ja się więc nie podejmuję typowania rezultatów dzisiejszej kolejki, lecz trudno się pomylić. Tylko w Zielonce może być po równo, lecz dla mnie dość zdecydowanymi faworytami nadal są gospodarze. Bydzia bez Emila raczej nie da rady Gorzowowi, acz powinna mu się u siebie postawić. Tylko czy przy takim upale komuś będzie się dziś chciało zerwać z kąpieliska i przyjść na żużel? Do tego bilety drogie jak diabli.

Ja tam wieczorem zasuwam na Solny we Wrocku. Na kopaną.

Pan Głos i żużlowcy na piłkarskim mundialu

W centrum Wrocławia, właśnie na Placu Solnym, od początku afrykańskiego mundialu, stanęło bowiem miasteczko piłkarskie, tzw. Fanstrefa. Są tam trybuny, scena i wielki telebim, na którym tubylcy i przyjezdni masowo oglądają mecze mundialu w RPA. Jest nawet małe boisko piłkarskie, gdzie rywalizują amatorskie drużyny. Do tego grill, piwko, gra w piłkarzyki, konkursy, występy artystyczne. Codziennie przed wieczornym meczem, na scenie ożywa mundialowe studio, które ze swadą prowadzi rewelacyjny "pierwszy głos Wrocławia" red. Andrzej Gliniak z radia ESKA. Do studia zapraszani są znani sportowcy oraz dziennikarze. Dwa razy był już junior WTS-u Maciej Janowski (Piotrek Świderski niestety nie dotarł). Maciek wykazał się znajomością futbolu i elokwencją. A jak sobie fajnie pogadali o sporcie z siatkarką miejscowej Gwardii Bogusią Barańską!

Trzykrotnie zapraszany był także wasz felietonista, czyli niżej podpisany (ubrany w reklamową koszulkę naszych "SF"). Ostatnio wystąpiłem w objęciach Niuni, czyli czterometrowej pytonicy, należącej do znanego wrocławskiego fakira Sultana. Tego samego, który kiedyś prezentował swój talent na meczach wrocławskiej drużyny żużlowej. Okazuje się, że ludzie speedwaya mają też wiedzę o futbolu. Sympatyczny Maciek Janowski najlepszym tego przykładem. A dziś przecież wielki finał Holandia-Hiszpania!

W następnych felietonach o protestach (m.in. Kolejarza Opole) przeciw fatalnemu sędziowaniu w polskich ligach, o culex pipiens, czyli o tzw. komarze brzęczącym (odmiana gorzowska), co to ma aparat gębowy kłująco-ssący, o "Synu Jagusia", tj. pazerniaku Bjerrem, który jednak w sporze z WTS-em miał sporo racji, o naszej porażce w eliminacjach IMŚJ, o tym czy znany dżentelmen Walasek ma rację nazywając N. Pedersena "szmatą" (a fe!) itp., itd. Czekajcie i czytajcie.

A w dzisiejszym finale futbolowego mundialu stawiam na Kubicę. O, cholera, planeta kopsnęła żaru i chyba za mocno przypaliło mi dynkę. A więc hop szklankę piwa!

Bartłomiej Czekański

Fot. Agnieszka Walczak

Wasz felietonista jako ewentualny posiłek dla pytonicy Niuni. Jeszcze żadna kobieta tak się nie śliniła na mój widok.

Komentarze (0)