Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Wlany poniedziałek

Jajka wyszorowane, pomalowane w klubowe barwy i poświęcone? Taaa! Świąteczne śniadanko w gronie rodzinnym wciągnięte? Taaa! Flaszka czystej zdrowotnej rozpracowana? Taaa! Bilety na inaugurację żużlowej ligi kupione? Taaa! No i gra gitara. Znaczy się, po Bożemu jest.

A więc dalszego, tradycyjnego "Chlaleluja", a konkretnie (ściągnięte z internetu):

Dwa kurczaki w koszu siedzą i rzeżuchę sobie jedzą,

baran w szopie zioło pali, pewnie zaraz się przewali,

ksiądz za stołem już się buja,

wesołego alleluja!

Święta w pełni. Nie ukrywam, że ostatnio takie świętowanie w wydaniu staropolskim mnie męczy. Nie, żebym jakoś przestał być religijny, aczkolwiek... Piorunochron na szczycie wieży kościelnej jest najlepszym dowodem na to, że wszyscy miewamy czasami wątpliwości.

Tak na poważnie, to Wielkanoc wciąż jest dla mnie pociągającym misterium uniesienia, radości i nadziei. Zresztą, jak pisze ksiądz Roman E. Rogowski: "Nasze życie jest Paschą, przejściem z doczesnego życia do śmierci, ze śmierci do życia".

Chodzi mi tylko o to, że przed każdymi świętami spinamy się, żeby w pracy ze wszystkim zdążyć, potem zakupy, sprzątanie, gotowanie. Na końcu człowiek siada umęczony w fotelu i na nic nie ma już ochoty. No, może poza browarkiem lub kielichem czyściochy ze swoim szwagroszczakiem czy innym kuzynostwem. Ja stawiam na browarka. Piwo - jakiż to wspaniały wynalazek! Koło oczywiście też, ale koło z czipsami to jednak nie to.

A przy okazji się zapytowywuję: "Dlaczego jak facet upadnie łbem w świąteczną sałatkę to jest pijakiem, a kobieta to nakłada maseczkę?"

Chrystus zmartwychwstał, przeto święta to radosne, a i ja będę się starał, by ten felieton popełniony na "okoliczność Wielkanocy" był jak najbardziej zabawowy. Nie wiem, czy mi się uda, bo latoś dowcip mię się przytępił i stał się przyciężki. Z czego oni teraz to piwo robią?!

Pierwsze Pederseny za płoty

Żużlowe maszyny już warczą. Bo na szczęście mają stare tłumiki. Na nowych by brzęczały. Jak kosiarki do trawy. To może te nowe wprowadzić tylko do grasstracku? A więc już warczy. Pierwsze Pederseny za płoty. Nicki na samym początku sezonu gdzieś tam w Anglii - jak czytałem - przeleciał przez bandę. Gimnastyk Leszek Blanik ze swoim słynnym "skokiem-przerzutem, podwójnym saltem w przód w pozycji łamanej" po prostu się chowa. Te dmuchane bandy przy uderzeniu działają jak trampolina (i na poważnie: chyba powinno się coś z tym zrobić). Pewnie zaraz mnie nawyzywacie, że sobie dworuję z kraksy szalonego Duńczyka, lecz będę się bronił, iż Nickiemu na szczęście (uff!) w zasadzie nic groźnego się nie stało, więc możemy z tego jego lotu troszkę już pożartować. Ktoś mi napisze: "nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku". Odpowiem: ja też kiedyś na treningu odstawiłem taki lot trzmiela nad bandą, przeto i ze mnie możecie spokojnie podrzeć łacha. Zdaje się, że z Pedersenem zasłużyliśmy więc na licencje pilotów. On oczywiście na F 16, a ja na stare "kukuruźniki". Radzieckie.

Ponoć crazy Nicki tak tłumaczył swój angielski wypadek: - Mój motocykl uderzył w bandę, przekoziołkował i wyrżnął w trybuny. Wtedy straciłem panowanie nad kierownicą. To oczywiście żart z mojej strony. A poważniej, to Pedersenowi z okazji Wielkanocy życzę jednak mniej takich lotów, a przynajmniej zawsze miękkich lądowań, wiecznej zgody z Tomkiem Gollobem, zwłaszcza w biegu XV Staleczki Gorzów i... trzeciego miejsca w IMŚ. Za Gollobem i Jarkiem Hampelem. Sorry Nicki.

Ledwo go trafił

A to znacie? Pedersen, albo "Bali", względnie Pawliczek lub inny bezpardonowo walczący żużlowiec (tu możecie sobie wpisać nazwiska swoich "faworytów"), opowiada dziennikarzowi o właśnie zakończonym wyścigu ze swoim udziałem: Ten chłopak jadący przede mną na torze był jednocześnie wszędzie i nigdzie. Musiałem wiele razy skręcać, zanim w niego trafiłem.

Walecznemu "Baliemu" - do bólu wiernemu starej królowej polskiego speedwaya Unii Leszno - życzę, aby także w lidze utrzymał formę z ostatnich sparingów. Chopie, Ty znów wiesz jak się wygrywa biegi!

Wspomnianemu tu sympatycznemu Adamowi Pawliczkowi życzę zaś lodu pod kaskiem, geriavitu na wzmocnienie (ja stawiam, napijemy się razem) i jeszcze kilku punktów dla Kolejarza, skoro kazali mu wrócić z emerytury. Tylko uważaj Bracie na serducho i ciśnienie, bo te opolskie dzieuchy to ponoć wielkie paradnice..., jak śpiewał w tamtejszym amfiteatrze zespół NO TO CO. Niezawodny "Zaucha", czyli Wojtula Załuski już obiecał, że mnie pozna z opolskimi dzieuchami. Taaa, obiecanki, a głupiemu...

Tylko mały kroczek

Tomasz Gollob to od sławnego balu "Tygodnika Żużlowego" w Rawiczu mój kolega. Ale przecież nie tylko dlatego życzę mu korony IMŚ. I niech nikt tu nie bredzi, że on nie ma papierów, by być mistrzem świata. Ma jak nikt inny. Przeto Tomku nie rób nas i siebie samego w wielkanocne jajo, tylko skup się i wreszcie sięgnij po to złoto! Gollobiasty właśnie chwali się w mediach, że od owego złota dzieli go już tylko mały kroczek. No to go zrób i po bólu!

Trawestując legendarne powiedzenie amerykańskiego astronauty Neila Armstronga, kiedy stawał na Księżycu: Tomku, to rzeczywiście mały krok dla takiego żużlowego megatalentu jak Ty, ale jakże ogromny byłby to skok dla polskiego speedwaya!

A propos Neila Armstronga: Podobno w czasie swojego spaceru po powierzchni Srebrnego Globu Neil Armstrong rzucił nagle w mikrofon enigmatyczne zdanie: "Powodzenia, panie Gorski". Ponoć kontrolerzy w Houston pomyśleli, że chodzi o jednego z radzieckich kosmonautów. Tyle tylko, że ani w USA, ani w ZSRR nikt o takim nazwisku nigdy nie brał udziału w żadnym z programów kosmicznych. Jak głosi mit, po latach Armstrong wyjaśnił o co mu wówczas chodziło. Otóż, kiedy jeszcze w dzieciństwie Neil grał na podwórku z kolegą w baseball, pewnego razu piłka wylądowała w ogródku sąsiadów, tuż pod otwartym oknem ich sypialni. Neil schylając się po piłkę usłyszał jak pani Gorski wrzeszczy do męża: "Seks oralny ?! Chcesz seksu oralnego ?! Będziesz miał seks oralny jak ten dzieciak z przeciwka przespaceruje się po Księżycu".

Pyszna anegdotka, prawda?

Aha, Tomkowi obiecałem, skoro już jesteśmy kolegami, że po totumfacku nie będę już pisał, iż kończy się nam on jako klasowy żużlowiec. - Bartek, o Małyszu też tak prasa pisała, a proszę, co wyrabiał na igrzyskach w Vancouver! - przekonywał mnie Tomasz.

Niech mu będzie. Nadal jednak uważam, że kiedyś był do tańca i różańca, czyli był kozak na kopie. Dziś już niekoniecznie. Marzeniem Tomka jest, by w dożyć do stu lat w zdrowiu, a mając 80-tkę na karku jeszcze w pełni cieszyć się urokami życia. Wychodzi więc na to, że skoro jest w takiej fenomenalnej formie fizycznej, to być może zamierza jeździć przynajmniej do emerytury, czyli do 65. roku życia! Leigh Adams może więc sobie odchodzić, a dzięki Tomkowi średnia wieku uczestników GP i tak jeszcze długo nie spadnie! Żarty, żartami, ale Gollobowi życzę spełnienia nie tylko marzeń o długowieczności. I niech nas raduje swoją jazdą po "szlace" aż po wsze czasy, a nawet dłużej! Kiedy bowiem on zakończy karierę, to z polskiego speedwaya pozostanie jeno wydmuszka.

Nie tak dawno urodziwa panna Sandra Rakiej z Gorzowa radziła na tych łamach Gollobowi, by wziął udział w niemęskim "Tańcu z gwizdami" w TVN-ie. Rzekomo dla rozpropagowania żużla w Polandii. A ja twierdzę, że największą promocją dla naszego speedwaya będzie złoto Golloba w IMŚ.

Dwa zęby Ułamka

Dobrze znów widzieć Sebę Ułamka w Ekstralidze, bo tu jest jego miejsce. To świetny grojek. Zawsze twierdzę, że bez Seby nie ma Włókniarza Częstochowa. On jednak nadal będzie punktował dla Unii Tarnów, czyli tzw. Taurona. Fajna nazwa, nie? Ułamek z racji swego szerokiego hamerykańskiego uśmiechu, bywa złośliwie nazywany "Kolgejtem". No to mu ku przestrodze zadedykuję poniższy reklamowy dowcipas: Myj zęby pastą Colgate, a będziesz je miał jak bóbr.

- Takie mocne?

- Nie, dwa.

Sebie Ułamkowi życzę, żeby po meczach zawsze miał powody do tego swojego firmowego uśmiechu!

Pop music

W tym roku Wielkanoc u prawosławnych wypadła podobnie jak u katolików. Z tej okazji wydumany dialog z Emilem Sajfutdinowem (liczę, że się nie obrazi): Wiesz Emil jak się nazywa Wasz, czyli - jak my to mówimy - ruski ksiądz?

- Wiem, pop.

- A wiesz jak się nazywa ruski cerkiewny organista?

- Nie.

- Pop music....

Emilowi życzę, żeby w tym sezonie w GP zasuwał równie rewelacyjnie, jak w ubiegłym. Bo jest niczym świeże powietrze dla zatęchłego światowego speedwaya. Niekoniecznie jednak musi... blokować miejsce na podium dla naszych. Niech sobie wygrywa z innymi. Za to życzę Polonii Bydzi, by w lidze Emil nagle nie tracił rewelacyjnej formy z GP. A tak niestety bywało.

Majster, nie idzie!

Najlepszym i najcenniejszym towarem eksportowym polskiego żużla są nasi mechanicy-pomocnicy. Generalnie to mamy do motocykli i aut złote rączki. Zresztą poczytajcie: Stajnia Ferrari zwolniła całą załogę boksu (pit stopu). Decyzję podjęto po przejrzeniu dokumentacji dotyczącej grupy młodych, bezrobotnych Polaków z Berlina, którzy byli w stanie w ciągu czterech sekund odkręcić wszystkie koła od samochodu, nie dysponując przy tym żadnymi potrzebnymi narzędziami. Team Ferrari uznał to za mistrzowskie osiągnięcie, jako że w dzisiejszych czasach o zwycięstwie lub przegranej w wyścigach Formuły 1 nierzadko decyduje czas pobytu w boksie, i zaproponował im pracę. Projekt jednak zakończono równie szybko, jak go rozpoczęto: młodzi polscy mechanicy co prawda zmienili wszystkie koła w ciągu czterech sekund, ale równocześnie kompletnie przelakierowali bolid, przebili numery silnika i sprzedali teamowi McLarena....

Naszym majstrom życzę, by byli jeszcze bardziej doceniani przez swoich zawodników, a zarazem pracodawców. Zwłaszcza finansowo. Za swoją naprawdę ciężką pracę. I głównie piję tu do skąpych polskich żużlowców. Przynajmniej niektórych. Średnio rozgarnięty żużlowiec dzwoni do swego mechanika:

- Majsterku, coś mi spod motoru kapie, takie ciemne, gęste...

Mechanik:

- To olej.

Żużlowiec:

- OK, no to oleję.

Prorok jaki, czy co?

Poza nieszczęsnymi nowymi tłumikami, płatnymi akredytacjami dla dziennikarzy na mecze Ekstraligi, wprowadzonymi przez niektórych szalonych prezesów klubowych, najgorętszym tematem ogórkowego sezonu w polskim żużlu (zima) była saga rodziny Pawlickich i próba unieważnienia przez nich kontraktu wielce utalentowanego Przemka P. z macierzystą Unią Leszno. Było to mało rozsądne, a przede wszystkim nie fair. Siedzą Piotr Pawlicki senior ze swym synem Przemkiem na drzewie i piłują gałąź, ale akurat tę, na której właśnie siedzą. Przechodzi prezes Unii Leszno, Józef Dworakowski:

- Pawliccy spadniecie!

- Ni, nie spadniemy!

- Spadniecie!

- Ni!

- No mówię wam, że spadniecie!

- Eeee, ni spadniemy!

Nie przekonawszy Pawlickich, prezes poszedł dalej. Pawliccy piłowali, piłowali, aż spadli. Pozbierawszy się popatrzyli za znikającym w oddali panem Józefem i zdziwieni rzekli:

- Prorok jaki, czy co?

Pawliccy to sympatyczni ludzie, ale chyba mieli złych doradców. Życzę im, żeby słuchali jedynie własnego rozumu i serca. I żeby szli za głosem rozsądku. Czasem warto jeść małą łyżeczką, a nie od razu czerpać chochlą. Na wszystko przyjdzie czas. Prezesa Jozina zaś w porze Wielkanocnej upraszam, by jednak okazał ojcowskie serce i jeszcze dał Przemkowi szansę na walkę o miejsce w składzie Unii Leszno. No bo jakże to? Bez Kasprzaków? Bez Pawlickich? Czy to jeszcze Unia?

Widziałem jajo Cieślaka!

No, no, tylko bez głupich komentów! Ja chyba jestem lesbijką, bo lubię jeno kobiety. Chodzi mi tu tylko o to, że widziałem „jajo Marka Cieślaka”, czyli wytyczony przez niego nowy torek na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Na 13-14 kwietnia owo cacuszko ma być już gotowe. Tor ma podniesione oba wiraże, z tym że jeden z nich jest chyba bardziej nachylony od drugiego. Łuki są poszerzone o dwa i pół metra. Proste też są bardzo szerokie, lecz krótkie (cały tor jest o kilkadziesiąt metrów krótszy niż dotąd). Wejście w pierwszy wiraż po starcie jest jakby łagodniejsze, ale i tak w szczycie trzeba natychmiast zawracać, by zaraz wypuścić motor na kolejną prostą. I już za moment należy się zdecydowanie złożyć, bowiem kolejne wejście to ostry zawijas w lewo (przynajmniej dobrze, że nie w prawo i że nie ma tam hopek do skakania!). Nie wiem, tak sobie tę jazdę wyobrażam "na sucho". Na Olimpijskim już nie będzie procesji, a wreszcie zobaczymy wyprzedzanki?

To taki tor pod Crumpa. Ale ja za cholerę się tam nie złożę! Ratunkuuuuuu!!! Zresztą, nie wiadomo, czy w ogóle wyjadę na ten torek, bo przecież taki roztargniony jestem... Szczyt roztargnienia żużlowca: założyć kask na lewą stronę.

Kibicom i zawodnikom, nie tylko ze Sparty, życzę wielu emocji na tym nowym wrocławskim "jaju Cieślaka". "Narodowemu" Mareczkowi życzę zaś, żeby powtórzył swoje ubiegłoroczne międzynarodowe sukcesy z naszą "sborną" i czasem je jednak przeniósł także na ligę!

Drużyna Murzyna

A teraz moja prywata. Co roku samozwańczo ogłaszam swój medialny team "Don Bartolo", czyli zawodników i drużyny, które w trakcie sezonu szczególnie ciepło będę wspierał czynem, a głównie słowem. Będę im pomagał przeważnie medialnie, a być może nie tylko. Taki mam kaprys. Tak mi się chce i już. Piszę o tym, żebyście Czytelnicy wiedzieli. Żeby wszystko było transparentne. Oto moi medialni podopieczni na sezon '2010 (he, he, niektórzy nawet nie wiedzą, że wcieliłem ich do teamu "Don Bartolo"). Zawodnicy: Jarosław Hampel, Tomasz Gollob (na balu "TŻ", jak już Wam wyżej napisałem, obiecałem mu swą życzliwość), Krzysztof Słaboń, Ronnie Jamroży, Christian Ago i amator Radek Maciejewski. Drużyny: ewentualnie szkółka żużlowa WTS-u Wrocław (choć to nie takie pewne), minitor w Wałbrzychu, nieprofesjonalny zespół Włókniarza Częstochowa (Mirka Ziębaczewskiego), Kolejarz Opole oraz Ornarna Mariestad. Motocykl: Jawa (Evzen Erban). Oni na mnie zawsze mogą liczyć, aczkolwiek, gdy będą cieniować, to ulgowej taryfy też u mnie nie dostaną. Jak i inni. A więc tak dla wszelkiego wypadku życzę Wam powodzenia moi "teamowicze"! Żebym nie musiał Was obsmarowywać na "SF".

Wlanego poniedziałku nie życzę

Drodzy Wspaniali Kibice i Drogie Kibicki z całej Polandii oraz okolic, jesteście solą żużla i proszę Was: dalej tak gorąco kochajcie ten nasz speedway jak dotąd. Życzę Wam w te piękne święta wszystkiego, czego tylko sobie zapragniecie. I życzę Wam, aby Wasze ulubione drużyny sprawiły lany poniedziałek (tj. lanie) rywalom, i żeby absolutnie nie było odwrotnie, gdyż czasem jednak przydarza się... wlany poniedziałek, czyli wtopa. A wtopy nikomu nie życzę, oczywista. Prognoza na poniedziałek (z tiwi i internetu):

Deszcz utył, już rozpadał się.

Wiatrem gnany jest, biczem wszystko tnie.

Przez ulice z żużlowych stadionów bram

biegną ludzie tak, jakby ktoś ich gnał.

Każdy wciąż ucieka gdzieś.

Tam, gdzie go nie zmoczy deszcz.

To deszczowa piosenka (no, trochę przeze mnie zaadaptowana). Na nią się w poniedziałek zanussi, chyba że te pogodynki coś ściemniają. Czytam jednak, że gdzieniegdzie już coś z ligowej inauguracji poodwoływali. Czyżby niebo nie lubiło żużla?

Jeśli czas pozwoli, to sobie jutro już na poważnie pogadamy, kto kogo (pokona) i dlaczego, a na razie dość tej bazgraniny. Zaproście mnie do stołu...

Bartłomiej Czekański

PS Z humoru zeszytów: Oczekuje się, że niniejszy artykuł pobudzi zainteresowanie tą dziedziną (tu: żużlem) - ten artykuł jest marny, ale inne w tej dziedzinie są podobne.

Dowcipy podane kursywą są zasłyszane lub z internetu. Cobyście się uśmiechnęli. Pozdro. Bartolo (a propos: jak myślicie, jaka będzie końcowa tabela Ekstraligi '2010? Gorzów lub Zielonka, albo Unibax, dalej Leszno, Tarnów lub Wrocław, Bydzia i na końcu Czewa?).

Komentarze (0)