Świętował z kibicami tytuł. Tak go pokochali, że podwędzili mu buty

WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Na zdjęciu: Ryan Sullivan
WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Na zdjęciu: Ryan Sullivan

Wygrane w polskiej lidze świętował dwukrotnie. Jedno z Unibaxem Toruń, a drugie z Włókniarzem Częstochowa. To drugie skończyło się dość specyficznie, bo wracał na imprezę klubową w skarpetach.

20 stycznia Ryan Sullivan obchodzi swoje 50. urodziny. Jeden z najbardziej charakterystycznych żużlowców lat 90. i początku XXI wieku. W polskiej lidze startował przez osiemnaście sezonów. Jego kariera zapowiadała się już dobrze od samego początku, a świadczy o tym wywalczone miano najlepszego juniora Australii do lat 16 i 21. Jak większość żużlowców o jego potencjale trafił do Wielkiej Brytanii.

W Peterborough Panthers, bo tam spędził najwięcej sezonów, zyskał miano legendy. Z tym zespołem wygrywał ligę angielską dwukrotnie. - Peterborough to dla mnie coś wspaniałego! Ivan Mauger polecił mnie Peterowi Oakesowi, który był wówczas promotorem klubu (prywatnie jego przyjaciel i w przeszłości menadżer - dop. red). Znakomity tor do ścigania i świetni ludzie. To jeden z najlepszych okresów w moim życiu - mówił w wywiadzie dla WP SportoweFakty, Ryan Sullivan.

Na arenie międzynarodowej Sullivan także osiągał spore sukcesy. Zaczęło się od zmagań młodzieżowych. Indywidualnym mistrzem świata juniorów nie został, ale dwukrotnie meldował się na podium tych zmagań. - Złoto? Nie uważam, że było blisko. Jestem szczęśliwy, że dałem radę pojechać, patrząc na to, z czym się zmagałem, to znakomity wynik skończyć ze srebrem - komentował.

ZOBACZ WIDEO: Stal czeka kryzys? "Nie będzie nas stać na tak wysokie kontrakty"

W cyklu Grand Prix zaczął startować od 1998 roku. Sullivan przyznawał, że jego najlepszy rok to 2002, gdy walczył z Tonym Rickardssonem o złoto. Fenomenalny występ zaliczył na Principality Stadium w Cardiff, gdzie z ostatniego miejsca przedarł się na pierwsze.

- W Cardiff chciałem wrócić na dobre tory i wygrać. Zajmowałem drugie miejsca, a przed finałem było losowanie. Miałem czwarte pole, które było zdecydowanie najgorsze, co pokazał pierwszy łuk, gdzie byłem ostatni. Pojechałem szerzej, gdzie przyczepność była wystarczająca, by mnie wyprowadzić na prowadzenie. Czułem, że to był jeden z najdłuższych biegów w moim życiu - opisywał tamten finał.

Ostatecznie, po bardzo trudnym sezonie zdobył brązowy medal.  - Nie ukrywam, że w tamtym czasie byłem zawiedziony, bo straciłem złoto (po sześciu z dziesięciu rund Sullivan był współliderem - dop. red.). Próbowałem zdobyć srebro, ale sytuacja z ostatniego biegu, gdzie dotknąłem taśmę, zaważyła. Mimo wszystko jestem dumny z tego co dokonałem. Pewne rzeczy mogłyby zostać inaczej przeze mnie wykonane - tłumaczył w rozmowie Australijczyk.

Ryan Sullivan startował od początku swojej przygody z Polską w Apatorze Toruń. Jeden sezon spędził w Polonii Bydgoszcz, by w 2001 roku wylądować we Włókniarzu Częstochowa. W 2003 roku jego zespół pokonał wyżej ceniony Apator i triumfował w lidze. Starty w Częstochowie dają mu ogromny powód do dumy, ale także do śmiechu, gdyż podczas świętowania złotego medalu miał pewien kłopot.

- Poproszono mnie, bym wziął udział w spotkaniu w centrum. Udaliśmy się tam moim busem. W pewnej chwili kibice zaczęli go oblegać. Pojawiłem się na dachu, a oni byli tak szczęśliwi i podekscytowani, że weszli na dach, tupali i skakali, aż w końcu ten dach się załamał. Do tego zabrali mi buty, a ja wróciłem na imprezę w samych skarpetach. Musiałem pożyczać buty od innych osób. Problem w tym, że wszystkie były w innym rozmiarze. Wróciłem tak do Anglii. Nigdy tych butów nie odzyskałem (śmiech) - wspominał.

Ryan Sullivan zakończył karierę po sezonie 2012, jednak będący w potrzebie klub z Torunia ściągnął go z żużlowej emerytury na cztery spotkania. Był to ostatni akcent Australijczyka nad Wisłą. Przez siedemnaście sezonów Sullivan notował w naszym kraju średnią biegową powyżej 2,0. Dziś mieszka w rodzinnej Australii oddając się swojemu biznesowi.

Komentarze (0)