Petra Majdić ujawniła dziennikarzom, że planowała zakończyć karierę po ostatnich zawodach trwającego sezonu. Ukoronowaniem wielu lat startów miało być złoto olimpijskie, jednak skończyło się na brązowym medalu zdobytym ze złamanymi żebrami na skutek fatalnej kraksy w trakcie treningu przed sprintem. - Każdy zawodnik chciałby zakończyć karierę będąc wysoko, może na szczycie, a ja być może skończę upadkiem. Pytanie co zrobię jest trudne, zadecyduję więc pod koniec marca, albo w kwietniu, w maju, nie później. Nie będę pozywała organizatorów igrzysk do sądu, może to i racja że upadek był po części moją winą i moim błędem popełnionym na zjeździe. Ale nie moją winą była taka wysokość z jakiej spadłam. Organizatorzy powiedzieli mi później, że nie wiedzieli o tej dziurze, bo nikt wcześniej tam nie upadł - mówiła Majdić na konferencji.
W czwartek Słowenkę czeka seria badań, które pozwolą jej odpowiedzieć na pytanie czy będzie mogła wrócić z całą reprezentacją do ojczyzny. Jej koleżanki i koledzy mają zaplanowany termin na dwudziestego ósmego lutego, jednak w przypadku Majdić nie wiadomo, czy stan zdrowia pozwoli na długą podróż do Europy. - W czwartek przejdę badania rentgenowskie, a także krwi, moczu. Bardzo bym chciała wracać ze wszystkimi. Trzeciego marca ma być w Ljubljanie oficjalne powitanie całej reprezentacji, marzę żeby tam być.
Majdić mówiła również o pierwszych dniach tuż po wypadku, a także o formie, którą przygotowała specjalnie na igrzyska. - Na początku treningów w Whistler ćwiczyłam z Fabio Pasinim i po starcie na pierwszych kilkuset metrach byłam równie mocna jak on, a to przecież dobry zawodnik. Wiadomo więc było, że forma jest fenomenalna i pozostałe dziewczyny o tym wiedziały. Takiej formy nie traci się z dnia na dzień, pytanie było tylko jak duża jest moja przewaga. Reakcja trenerów oraz koleżanek i kolegów z tras była bardzo miła. Poczułam, że jesteśmy jak rodzina. Odwiedzali mnie, kupowali kwiaty - powiedziała Słowenka.