W dzisiejszym świecie tenisa, w którym na pierwszy plan wysuwa się dzika wręcz pogoń za sukcesami, a co za tym idzie, za wielkimi pieniędzmi, rozgrywki o Puchar Davisa mienią się jako coś nie przystającego do obecnych czasów, niczym relikt minionej epoki, który wciąż jeszcze egzystuje, ale tak naprawdę wielu zastanawia się właściwie po co.
Puchar Davisa to rozgrywki inne niż wszystkie. Skłaniające do refleksji, pokazujące, iż w tym zlaicyzowanym świecie istnieją jeszcze wartości, które zostały zepchnięte gdzieś na ubocze. Gra dla kraju, poświęcenie, patriotyzm, wspólna więź z kolegami z reprezentacji, z kapitanem drużyny, to wszystko daje właśnie Puchar Davisa. Oczywiście nie możemy być na tyle naiwni, by wierzyć, że i tu pieniądze znikają z horyzontu, ale na pewno nie są na pierwszej pozycji. Tu liczą się inne wartości. To rozgrywki niosące w sobie nutkę nostalgii, wzbudzające inne odczucia tak u patrzących, jak i u samych tenisistów. Czuć radość, emocje i narodową dumę.
Nie wszyscy tak chętnie swój interes przekładają nad dobro daviscupowej reprezentacji. Wiele gwiazd ciągle niechętnie uczestniczy w tych zmaganiach. Roger Federer za grę dla kraju domaga się dodatkowej gratyfikacji finansowej. Juan Martín del Potro odszedł z reprezentacji, bo pokłócił się z Davidem Nalbandianem. Przed zachorowaniem na mononukleozę również Robin Soderling grę dla ojczyzny traktował jako niewygodny obowiązek niż wielkie wyróżnienie.
Ale są też gracze, oczywiście jest ich zdecydowana mniejszość, dla których Puchar Davisa to świętość i są gotowi niemal na każde wezwanie. Czesi, Tomáš Berdych i Radek Stepanek, wspomniany już Nalbandian, dla którego, jak sam przyznaje, triumf w Davis Cupie jest obsesją i docelowym punktem kariery, Fernando Verdasco, czy nasi reprezentanci - Jerzy Janowicz, Łukasz Kubot, Michał Przysiężny, Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski, dla nich każdy mecz w tych rozgrywkach to coś specjalnego.
Zmagania w Pucharze Davisa potrafią być dla wielu tenisistów impulsem, punktem zwrotnym w całym tenisowym życiu - Puchar Davisa zawsze noszę w sercu, bo w 2010 roku, od finału w Belgradzie, zaczęło się moje nowe tenisowe życie - przyznaje Novak Djoković. To rozgrywki kreujące bohaterów: Fernando Verdasco w listopadzie 2008 roku zapewnił hiszpańskiej Armadzie końcowy triumf, co tak go natchnęło, że kolejny sezon był jego najlepszym w karierze - To było wydarzenie, które wiele zmieniło w mojej głowie. Zrozumiałem, że nie jestem skazany na bycie tenisistą tylko i wyłącznie z drugiej dziesiątki rankingu, że stać mnie na awans do Top 10. Ten triumf zmienił moje życie, stałem się mocniejszy mentalnie - wspomina. Mario Ancić, po tym jak zapewnił Chorwacji triumf w 2005 roku, stał się bożyszczem na Bałkanach, podobnie jak Viktor Troicki, który dał Serbii mistrzostwo przed trzema laty, czy doświadczony Radek Štěpánek, który po zwycięstwie w ubiegłorocznej edycji cieszył się jak małe dziecko, a przecież to już niemal 35-letni mężczyzna.
Tę niepowtarzalną, daviscupową atmosferę poczuł na własnej skórze też Andy Murray. Triumfator Wimbledonu w miniony weekend, po ponad dwuletniej przerwie, powrócił do reprezentacji Wielkiej Brytanii, na barażową potyczkę z Chorwatami o awans do Grupy Światowej, zdobył trzy punkty, które dały Brytyjczykom promocję do elity i od razu stwierdził - Puchar Davisa to niepowtarzalne rozgrywki. Myślę, że udział w nich powinien być obowiązkowy dla wszystkich tenisistów. Jednak malkontenci wciąż będą utyskiwać, jątrzyć i podawać całe stosy mniej lub bardziej merytorycznych argumentów za tym, by Puchar Davisa odstawić do lamusa, rozgrywać go rzadziej - najlepiej co dwa lata - i w zmienionej, mniej rozbudowanej formule
Najbardziej wymowną odpowiedzią na pytanie "Po co komu te całe rozgrywki?" jest bez wątpienia piłka meczowa z rozegranej w ten weekend półfinałowej konfrontacji Serbii z Kanadą. Po niemal trzech godzinach morderczej walki, słaniający się na nogach reprezentant Kanady Vasek Pospisil, przy piątym już meczbolu dla Janko Tipsarevicia, zdecydował się na desperacką akcję serwis-wolej. Pospisil udał się po serwisie do siatki, resztkami sił odbił piłkę, po czym padł na kort. Tipsarević ruszył szaleńczym zrywem do piłki, odgrywając ją także upadł na plac gry, ale ze szczęścia, bowiem dał swojemu krajowi wielki sukces. Dał finał najstarszych corocznie odbywających się rozgrywek jakie istnieją w zawodowym sporcie.
Radość Serba, do którego podbiegają pozostali pozostali członkowie jego ekipy, by zacząć świętowanie i zapłakany, mający poczucie zawodu i niespełnionej misji Kanadyjczyk, pocieszany przez kapitana swojej reprezentacji i opuszczający kort na ramieniu fizjoterapeuty, kontrastują ze sobą i są bardzo wymowne. Pokazują całą magię Pucharu Davisa, rozgrywek mających w sobie coś więcej niż tylko szaloną pogoń za mamoną.
Warto pamiętać o tych wartościach, które niesie ze sobą Puchar Davisa, nim następnym razem, na myśl o tych rozgrywkach, na naszych twarzach pojawi się kpiąco-szyderczy uśmieszek, a w głowie zakiełkuje myśl "kogo to w ogóle obchodzi?". Bo Puchar Davisa to rozgrywki, których wicher zmian nie porwał w takim stopniu, jakby niektórzy oczekiwali. To zmagania, które mają w sobie własną, od wielu dekad nieskażoną, romantyczną duszę. I oby tak zostało jak najdłużej.
Tenis na SportoweFakty.pl - polub i komentuj nasz profil na Facebooku. Jesteś fanem białego sportu? Kliknij i obserwuj nas także na Twitterze!
To były mordercze mecze, przy sz Czytaj całość