Największy przyjaciel kibica: Strona internetowa turnieju
W przeciwieństwie do Rolanda Garrosa, obsługa medialna Wimbledonu stała na najwyższym poziomie we wszystkich aspektach. Strona internetowa czytelna i na bieżąco uzupełniana, Facebook i Twitter prowadzone profesjonalnie i błyskawicznie aktualizowane. Wiadomości o zakończonych pojedynkach pojawiały się ekspresowo, często wzbogacone o wypowiedzi zawodników i zawodniczek, do tego pełno zdjęć i filmów obejmujących wszystkie (nie tylko ściśle tenisowe) tematy. Wielki plus dla organizatorów, którzy udowodnili, że tradycja może iść w parze z nowoczesnością.
Bohater turnieju: Andy Murray
Brytyjski heros pełną gębą. Na finałowym meczu Szkota z Novakiem Djokoviciem pojawił się premier, David Cameron, gratulacje po meczu przysłała sama Królowa, a tytuł szlachecki jest już ponoć kwestią czasu. Dziesiątki lat oczekiwania całych Wysp zostały wreszcie wynagrodzone.
Podobnie jak podczas US Open, Murray wcale nie imponował w Londynie niesamowitą formą tenisową, w drodze do finału przeżywając katusze z Fernando Verdasco i Jerzym Janowiczem. Szkot ponownie jednak udowodnił, że pod skrzydłami Ivana Lendla dojrzał i rozwinął się mentalnie. Mecz z Hiszpanem był egzaminem, który trzeba było zdać i Murray dostał z niego ocenę celującą. Nie jest sztuką wygrywać, gdy gra układa się idealnie - prawdziwy mistrz musi umieć zwyciężyć w najbardziej niesprzyjających okolicznościach, a trudno inaczej określić grającego jak natchniony Verdasco połączonego ze słabszą dyspozycją Szkota. Właśnie takie pojedynki oddzielają czempionów od pretendentów.
W poniedziałek Murray pojawił się na okładce dosłownie każdej gazety w Wielkiej Brytanii, a wywiadom i rozmowom nie było końca. W obliczu słabszej dyspozycji Rogera Federera i Rafaela Nadala to Szkot wyrasta na głównego kandydata do tytułu w Nowym Jorku i po raz pierwszy w karierze może włączyć się do aktywnej walki o fotel lidera rankingu.
Mecz turnieju: Novak Djoković - Juan Martín del Potro 7:5, 4:6, 7:6(2), 6:7(6), 6:3.
Bezsprzecznie mecz turnieju, niezależnie od kategorii, w której chcemy go rozpatrywać. Djoković i Del Potro stworzyli niezapomniane widowisko, pięciosetową batalię, która w pamięci kibiców zapisze się na lata. Pięknymi, szybkimi wymianami można by obdzielić niejeden turniej ATP, a sety trzeci i czwarty stały na poziomie wręcz kosmicznym. Argentyńczyk po raz kolejny pokazał, że po "Wielkiej Czwórce" to on jest następny w kolejce do wielkoszlemowego triumfu.
Niesamowita odporność psychiczna "Palito" i mentalność zwycięzcy po raz kolejny pozwoliły mu stoczyć niesamowitą walkę z jednym z tenisowych gigantów, a styl, w jakim obronił piłki meczowe w czwartej partii zasługuje na najwyższe uznanie. Pełne ryzyko, zero kalkulacji - taki tenis się podoba i niezwykle brakuje go obecnie na światowych kortach. Szkoda, że znów triumfowała obrona.
Rozczarowanie turnieju: Roger Federer i Rafael Nadal
Gdy wylosowano turniejową drabinkę, fanom trudno było usiedzieć na krawędzi krzesła: "Federer i Nadal w jednej ćwiartce turnieju wielkoszlemowego! Będzie niesamowity ćwierćfinał! Przedwczesny finał w Londynie!". Szwajcar i Hiszpan sprawili jednak zarówno kibicom, jak i wytrawnym znawcom dyscypliny psikusa, o jakim trudno było przed rozpoczęciem imprezy w ogóle pomyśleć.
Już w pierwszym dniu turnieju z The Championships pożegnał się Nadal. Owszem, w przypadku Hiszpana istnieją okoliczności łagodzące. Od powrotu na korty w lutym grał z niesamowitą intensywnością, a fantastyczna passa dziewięciu kolejnych finałów musiała kiedyś się skończyć. Korty trawiaste zdawały się także być na chwilę obecną najgorszymi dla kolana Rafy, bowiem zmuszają do szczególnie intensywnej pracy na nogach. No i nie wolno zapomnieć, że przed rokiem Lukáš Rosol udowodnił, że Hiszpan wcale nie jest niezniszczalnym gladiatorem. Nijak to jednak nie tłumaczy sromotnej klęski ze Steve'em Darcisem w pojedynku otwarcia, a występ Nadala to jedno wielkie rozczarowanie.
W przypadku Szwajcara trudno znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie, przecież to właśnie na Wimbledonie miał się odrodzić po fatalnym początku sezonu. Zwycięstwo w Halle miało być tylko przedsmakiem, a prawdziwa zwyżka formy planowana była na najważniejszy turniej w sezonie. Tymczasem w drugiej rundzie Federer poległ z Serhijem Stachowskim w meczu, którego nie sposób zrozumieć. Szwajcar był wolny, ospały, a co najdziwniejsze - kompletnie bezradny. Nie do takiego Rogera Federera jesteśmy przyzwyczajeni.
Giganci turnieju: Bob i Mike Bryanowie
Miano najbardziej utytułowanej pary deblowej w historii bracia Bryanowie wywalczyli już jakiś czas temu, a studiując tabelę turniejów wygranych przez amerykańskich bliźniaków można odnieść wrażenie, że nie ma imprezy w cyklu, której nie wygrali przynajmniej trzy razy. Czas jednak mija, bracia zdążyli się nieco podstarzeć, założyli rodziny, a wygrywają dokładnie tak samo jak dziesięć lat temu. W Londynie Bryanowie dokonali w zasadzie niemożliwego: skompletowali Złotego Wielkiego Szlema, wygrywając w ciągu dwunastu miesięcy wszystkie cztery turnieje wielkoszlemowe oraz igrzyska olimpijskie.
Przed rokiem Mariusz Fyrstenberg mówił, że amerykański superduet zaczyna odczuwać już zmęczenie i spodziewa się, że będą grać na najwyższym poziomie jeszcze dwa-trzy lata. Bardzo możliwe, że polski deblista miał rację, ale na chwilę obecną nic nie wskazuje, by Bryanowie planowali się zatrzymać.
Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!
[nextpage]
Pozytywne zaskoczenie turnieju: Fernando Verdasco
O występie Jerzego Janowicza i Łukasza Kubota napisano już wszystko, postanowiliśmy więc wyróżnić innego tenisistę, którego wynik przeszedł w zasadzie bez echa.
Występ Hiszpana przypomina tenisową wersję życia pozagrobowego. Przez większość ekspertów i zwykłych fanów madrytczyk został już dawno skreślony, wygląda jakby w ciągu ostatniego sezonu postarzał się o dziesięć lat, a o jego występach w minionych miesiącach trudno napisać cokolwiek dobrego. Tymczasem Verdasco niesamowicie pewnie osiągnął w Londynie ćwierćfinał (pierwszy w karierze), a w nim rozegrał świetne zawody z późniejszym triumfatorem, Andym Murrayem, nie wykorzystując ostatecznie prowadzenia 2-0 w setach.
Czy to chwilowe przypomnienie o sobie, czy zalążek trwałej zwyżki formy - trudno powiedzieć. Jak każdy zawodnik o nieprzeciętnym talencie, Verdasco siłą rzeczy rozgrywa od czasu do czasu doskonałe mecze, jednak na Wimbledonie Hiszpan po raz pierwszy od wielu miesięcy wygrał trzy spotkania z rzędu (a nawet cztery), imponując skutecznością. I dobrze, bo miejsce Verdasco jest w czołowej "10" świata, nie na peryferiach Top 50.
Kłopot turnieju: Plaga urazów
Wimbledońska trawa w tym roku była szczególnie zdradziecka. Od pierwszych dni tenisiści i tenisistki narzekali na nawierzchnię, podkreślając, że jest niezwykle śliska. Oczywiście, zawsze można ich zaszufladkować jako "jęczydusze" i nie zwracać uwagi, ale ilość upadków i kontuzji w tegorocznej edycji była zatrważająca. W samym turnieju mężczyzn aż 10 pojedynków zakończyło się przed czasem, o krok od rezygnacji był Juan Martín del Potro, a patrząc na taneczne wręcz pady Novaka Djokovicia trudno nie zastanowić się, czy jednak coś nie jest na rzeczy.
W swoim felietonie na stronie francuskiego Eurosportu Patrick Mouratoglou, trener Sereny Williams, wyjaśnił naturę tych kłopotów i mimo braku jawnego stwierdzenia "winna jest nawierzchnia" Francuz sugeruje, że konieczne są zmiany, czy to w sprzęcie, czy w długości okresu przygotowawczego. Całe szczęście, że od roku 2015 między Rolandem Garrosem a Wimbledonem pojawi się dodatkowy tydzień przerwy.
Nieporozumienie turnieju: Buty Rogera Federera
Włodarze turnieju po raz kolejny pokazali, że w Londynie nie ma świętych krów i po meczu pierwszej rundy kazali zmienić Szwajcarowi buty. Decyzja organizatorów była co najmniej niezrozumiała, bowiem w kwestii ubioru i stylu na korcie to bazylejczyk jest niedoścignionym wzorem, nie ukrywa on także swojej sympatii do wimbledońskiej bieli.
Co zatem było nie tak? Okazało się, że niezadowolenie wzbudzały... pomarańczowe podeszwy butów Szwajcara. Choć nie wiadomo, komu ów niewidoczny z zewnątrz pomarańczowy kolor miałby przeszkadzać, regulamin został złamany, a Federer upomniany i poproszony o dostosowanie się do oficjalnych wymogów.
Na taki obrót spraw natychmiast zareagował producent odzieży szwajcarskiego zawodnika, firma Nike, publikując zdjęcie butów tenisisty z podpisem one match wonder. W świetle wydarzeń dnia następnego i porażki Federera z Serhijem Stachowskim wpis nabrał jednak innego znaczenia.
Największy bombardier turnieju: Jerzy Janowicz
Oprócz fantastycznego wyniku w całym turnieju, łodzianin zapisał się także w tabelach statystycznych. Podanie Polaka było jedną z jego największych broni i to Janowicz zakończył imprezę przewodząc dwóm klasyfikacjom: najszybszego serwisu (230 km/h w pojedynku z Andym Murrayem) oraz największej liczby asów (103 w całym turnieju).
Cytat turnieju: Jürgen Melzer
- Wyszedłem na kort i pokazałem mu, że nie jestem Rogerem Federerem i umiem dobrze returnować, zmusić go do grania trudnych wolejów - powiedział Melzer po meczu z Serhijem Stachowskim.
Z oceną returnu Federera Melzer powinien chyba się wstrzymać.
Miscellanea:
- Londyńska publiczność
Tegoroczne zachowanie publiczności na trybunach w Londynie było niemiłym zaskoczeniem. Gwizdy, przeszkadzanie w czasie wymian czy głośne oklaskiwanie błędów to domena głównie kibiców paryskich (w tym roku wyjątkowo przyjaznych i spokojnych) oraz nowojorskich. Tymczasem podczas tegorocznej edycji Wimbledonu momentami nie było jasne, czy pojedynek rozgrywany jest w świątyni tenisa, czy też kibice pomylili stadion tenisowy z boiskiem piłkarskim. Znak czasu?
- Pięć setów i do szatni
Turnieje wielkoszlemowe w Melbourne, Paryżu i Londynie kojarzą się przede wszystkim z walką do trzech wygranych setów i trzymającymi w napięciu do ostatniej chwili maratonami. Patrząc na pełną już drabinkę turniejową tegorocznego Wimbledonu, można zaobserwować coś zaskakującego: w całej imprezie tylko jeden mecz osiągnął fazę "szóstego seta" (czyli przekroczył wynik 6:6 w piątej partii), a pozostałych 126 spotkań zakończyło się w ramach nowojorskich. Pechowcem, który nie wytrzymał trudów ciągnącego się pojedynku został Grigor Dimitrow, pokonany w piątym secie 11:9 przez Gregę Žemlję.
- Bić faworyta!
Szlema tak pełnego sensacji nie uświadczyliśmy od lat. Po raz pierwszy od Rolanda Garrosa 2004 zarówno Roger Federer jak i Rafael Nadal obaj odpadli przed ćwierćfinałem imprezy wielkoszlemowej, z imprezą błyskawicznie pożegnali się także klasowi gracze w osobach Jo-Wilfrieda Tsongi oraz Stanislasa Wawrinki. Dodając do tego niespodziankę za niespodzianką w turnieju kobiet, trudno nie sięgnąć pamięcią do rozgrywanego przed jedenastoma laty Australian Open, gdzie pięciu najwyżej rozstawionych tenisistów nie przebrnęło drugiej rundy. Różnica jest jednak taka, że wtedy na tym skorzystał i nieco przypadkowo wygrał Thomas Jonahsson, a w Londynie w finale zameldowali się Djoković i Murray.
- Dla miłośników zabawek
Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!
Co do Murraya i Williams, to coś faktycznie jest na rzeczy. Na facebookowej stronie filmu "Ba Czytaj całość