Dominika Pawlik: Mecz z AZS-em Częstochowa można podsumować znanym frazesem "złe miłego początki". Rywale wygrali premierową odsłonę, ale w trzech kolejnych byliście już wyraźnie lepsi?
Marcin Waliński: No tak, zaczęliśmy źle. Ten pierwszy set był okropny w naszym wykonaniu. Najważniejsze jednak, że się podnieśliśmy. Ten styl może nie był szczególnie błyszczący, ale najważniejsze, że wygraliśmy i wyjechaliśmy z Częstochowy z trzema punktami.
[ad=rectangle]
Rywale na początku wydawali się być jeszcze na fali dwóch ostatnich zwycięstw z Czarnymi i Effectorem, praktycznie wszystko im wychodziło.
- Mieliśmy problemy w przyjęciu, ale także z rozegraniem, zupełnie nie pomagając sobie w ataku. Te trzy elementy nie współgrały ze sobą i mieliśmy duży problem z przebiciem się przez siatkę. Trener porobił zmiany, a najważniejsze jest to, że mamy drużynę, w której nie jest tak, że w momencie kiedy ktoś wychodzi, jest zdenerwowany na innego zawodnika czy trenera, że go zmienił, ale liczy się dobro drużyny. Jeżeli ktoś w danym momencie jest w słabszej dyspozycji, to jest zmieniany. To było widać w tym meczu, że potrafimy wnieść coś dobrego do zespołu. Ta gra się polepszała i mimo niezbyt zachwycającego stylu, najważniejszy jest wynik.
Przy okazji widać, że macie szeroką ławkę, a nie żelazną "szóstkę", do której nikt nie ma dostępu. To dobry prognostyk przed tak dużą liczbą spotkań w lidze?
- Oczywiście, wszyscy potrafią wejść i coś dobrego wnieść do gry. W tym meczu każdy dołożył cegiełkę, czy to zagrywką, czy innym elementem, na przykład Steven Marshall. Jeżeli coś nie gra, to trzeba to zmienić, na przykład rytm. Wiadomo, że każdy jest inny, ma swój styl. Mam nadzieję, że tak to będzie się bilansowało, że będziemy się wzajemnie pozytywnie wspierać, a nie denerwować się na zasadzie: ktoś za mnie wszedł, więc jestem zły, bo nie gram. Mamy dobrą atmosferę, jesteśmy pozytywnie nastrojeni.
No właśnie, atmosfera...
- Tutaj prostym przykładem jest reprezentacja Polski. Bez atmosfery, jaką stworzyli tam sami ludzie, nie wypracowaliby takiego sukcesu. To widać po największych drużynach. W PGE Skrze w poprzednim sezonie, kiedy zdobyli mistrzostwo Polski, również była bardzo dobra atmosfera, sami to podkreślają. To jest bardzo ważne w sporcie. Bez tego nie da się pracować w pozytywnych emocjach, a bez pozytywnych emocji nie da się zrobić wyniku. Może są wyjątki, nie wiem. Przeważnie jednak jest tak, że w pozytywnych emocjach lepiej się pracuje i na pewno te relacje o wiele lepiej wyglądają. Przede wszystkim jest to widoczne dla oka na boisku, ale także poza. Wyniki przychodzą, jeżeli oczywiście są też umiejętności, bo tego nie można pominąć.
Innymi słowy, wyciągnęliście to, co było najlepsze i wdrożyliście w swojej drużynie?
- Tak, reprezentacja Polski, PGE Skra Bełchatów - wszyscy podkreślali, że mają dobrą atmosferę. Na pewno jest to ważne w połowie, a może nawet w 60 procentach, by móc osiągnąć sukces. Wydaje mi się, że każdy by tak powiedział, że w takich warunkach o wiele lepiej się trenuje i pracuje.
To właśnie tego czynnika zabrakło wam przed rokiem, kiedy zajęliście ostatecznie 9. miejsce na 12 drużyn?
- Poprzedni sezon był w ogóle inny. Nie znaliśmy się wszyscy od początku: przyszedł nowy trener, zmienił się cały system grania. Doszło także trzech nowych zawodników. Pomimo tego, że wszystko było ok, między nami była pozytywna energia, to gdzieś coś nie zazębiło. Mieliśmy kompletnie zmieniony system grania i tutaj ciężko było się wszystkim do niego dostosować od razu. Mam nadzieję, że teraz system, cała dobra atmosfera i umiejętności, przejdą w pozytywny wynik.
Trener Vital Heynen dołączył do was dopiero po mistrzostwach świata, bowiem jego drużyna grała do samego końca (Belg jest trenerem reprezentacji Niemiec - przyp. red.). Nie wpłynęło to niekorzystnie na waszą ekipę?
- Nie przepracował z nami sezonu przygotowawczego. Wydaje mi się jednak, że nie było to problemem. Ci nowi zawodnicy, którzy dopiero teraz doszli, musieli się dowiedzieć, jak trener Heynen pracuje i jakie ma metody czy jakim systemem gramy. Myślę jednak, że szybko załapali o co chodzi i jest to jak najbardziej na plus.
Ligowa karuzela jednak się nie zatrzymuje. Po meczu w Częstochowie powrót do własnej hali i potyczka z BBTS-em Bielsko-Biała.
- Bielsko grało w tym samym dniu, co my, rozegrali pięć setów. Pewnie też będą odczuwać zmęczenie, bo daje się ono we znaki. Nie można powiedzieć, że jesteśmy maszynami. Organizm trzeba zregenerować, więc mam nadzieję, że z tym meczem z Bielskiem będzie wszystko w porządku, wyjdziemy na boisko i wygramy w końcu u siebie.