W tym artykule dowiesz się o:
Wyjazdowa porażka FC Barcelony z Paris Saint-Germain jest na pewno jedną z największych klęsk katalońskiej drużyny w jej najnowszych dziejach. Luis Enrique, trener zespołu, twierdzi, że jego ekipa jest w stanie strzelić nawet 6 goli, odrobić straty i awansować do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Choć część osób patrzy na niego jak na szaleńca, to świat futbolu widział różne niestworzone historie.
Przypominamy najbardziej niezwykłe momenty w dziejach dyscypliny, gdy drużyny skazane na porażkę nadludzkim wysiłkiem dokonywały cudu. Nie brakuje polskich elementów. Oczywiście klasyfikacja jest subiektywna. Każdy klub ma swoja niezwykłą historię.
Fani Arsenalu Londyn najbardziej chcieliby pamiętać mecz pucharu Anglii z Reading (w 2012 roku, od 0:4 do 7:5). Kibice Bayernu Monachium wolą poczytać o meczu ligowym z Vfl Bochum (na wyjeździe, od 0:4 do 6:5 w lidze w 1976 roku) a najchętniej zapomnieliby o finale Ligi Mistrzów z Manchester United z 1999 roku.
Każdy, kto śledził piłkę w latach 90., pamięta fantastyczny pościg Werderu Brema, który pokonał 5:3 Anderlecht Bruksela, choć przegrywał do 65. minuty 0:3. Fani Marsylii mają swój wielki mecz z Montpellier (z 0:4 na 5:4 w 1998 roku), a Wojciech Szczęsny raczej wolałby zapomnieć o spotkaniu Arsenalu z Newcastle z lutego 2011 roku (po 26 minutach Kanonierzy prowadzili 4:0, wynik utrzymywał się do 68. minuty, a mecz zakończył się remisem).
Z kolei kibice śledzący piłkę afrykańską wspominają starcie Pucharu Narodów Afryki między Angolą a Mali, gdy Malijczycy w 11 minut doprowadzili do remisu, strzelając cztery gole. Dla niepoprawnych romantyków jednym z najcudowniejszych wieczorów piłkarskich był ten, w którym Czesi pokonali, podczas EURO 2004, Holandię 3:2, choć przegrywali 0:2. Trudno w najnowszej historii piłki o lepsze widowisko.
W taj klasyfikacji braliśmy więc pod uwagę wagę meczu, fakt, czy o czymś decydował i jaka historia się za tym kryje.
10. FC Barcelona - FC Metz 1:4
- Nawet nie myśleliśmy o awansie, ale o tym, by się nie skompromitować - wspominał w rozmowie z UEFA.com prezydent francuskiej drużyny, Carlo Molinari. Metz przegrało u siebie z Barceloną 2:4 na inaugurację Pucharu Zdobywców Pucharów w 1984 roku. Na rewanż zdobywcy Pucharu Francji jechali świeżo po ligowej porażce 0:7 z Monaco. Gdy w 33. minucie Carrasco strzelił na Camp Nou gola dla gospodarzy, wszystko było jasne. Tym bardziej, że różnica między "Barcą" a Metz byłą naprawdę spora.
Ale nie dla Zvonko Kurbosa. Słoweńsko-niemiecki napastnik rozpoczął koncert, który sprawił, że na zawsze stał się on symbolem klubu. Kto tego dnia obstawił u bukmacherów awans Metz, mógł zarobić 100 franków za każdego postawionego. Napastnik Metz wyrównał stan meczu na 1:1, ale do awansu wciąż brakowało 3 goli. Jeszcze przed przerwą samobójczego gola strzelił pomocnik Barcy, Jose Vicente Sanchez.
ZOBACZ WIDEO Bajeczna Barcelona rozbiła Celtę Vigo - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]
Gdy w drugiej połowie Kurbos strzelił gola na 3:1, goście uwierzyli, że nie ma rzeczy niemożliwych. - To było widać w oczach ludzi. Coś się wydarzyło. Może to dziwne, ale wiedzieliśmy, że możemy "to" zrobić - wspominał Jean Philippe Rohr, zawodnik Metz. Kurbos dorzucił swojego trzeciego gola 3 minuty przed końcem meczu. W następnej rundzie Francuzi przegrali ze wschodnioniemieckim Dynamem Drezno.
9. Manchester United - Bayern Monachium 2:1
W 90. minucie finału Ligi Mistrzów 1999 roku, było oczywiste, że puchar dla najlepszej drużyny Starego Kontynentu podniosą Niemcy z Bayernu. Zespół Ottmara Hitzfelda prowadził 1:0 po golu Mario Baslera z rzutu wolnego i wydawało się, że kontroluje wydarzenia na boisku.
Bayern miał fantastyczne okazje. Ich rywali ratował Peter Schmeichel, słupek oraz poprzeczka.
Wtedy wydarzyło się niezwykłe. Choć rozpoczęło się nieco wcześniej. W 67. minucie Teddy Sheringham zmienił Jaspera Blomqvista, a w 81. minucie Ole Gunnar Solskjaer wszedł za Andy'ego Cole'a. W 91. minucie, czyli już w doliczonym czasie gry, gola strzelił Sheringham, który zmienił kierunek lotu piłki po uderzeniu Ryana Giggsa. Dwie minuty później David Beckham dośrodkował z rzutu rożnego, piłkę głową strącił Sheringham, a z bliska do bramki trafił Solskjaer.
- To jest cudowne w futbolu, że nic nie da się wyliczyć. Można sporo rzeczy przewidzieć, ale nie wszystko. Można mieć na wiele elementów wpływ, ale nie na los. I to kochają kibice - powiedział po latach Hitzfeld, z wykształcenia nauczyciel matematyki.
8. Portugalia - Korea Pn 5:3.
Po 25. minutach spotkania ćwierćfinału mistrzostw świata w 1966 roku wiele wskazywało na to, że dojdzie do nieprawdopodobnej sensacji. Piłkarze Korei Północnej prowadzili już 3:0 z Portugalią.
Wtedy sprawy w swoje ręce wziął Eusebio da Silva Ferreira. Genialny napastnik strzelił kontaktową bramkę w 27. minucie, a na chwilę przed przerwą dołożył drugiego gola.
Pochodził z bardzo biednej rodziny z Mozambiku. Gry w piłkę uczył się biegając boso po piaszczystych boiskach. Jako 18-latek zmienił swoje życie, gdy wyłowiony przez portugalskich szperaczy talentów, przyjechał do Benfiki Lizbona. W 1966 roku był już wielką gwiazdą piłki.
Przy stanie 2:3 stało się jasne, że Koreańczycy będą musieli namęczyć się, żeby utrzymać wynik. W drugiej połowie napór Portugalczyków był coraz większy. Eusebio dołożył dwa kolejne gole. Swojego czwartego strzelił ponownie z rzutu karnego podyktowanego po faulu na nim samym.
Rywali dobił skrzydłowy Benfiki Lizbona, Jose Augusto.
Eusebio, zwany "Czarną Perłą", został w 1966 roku królem strzelców mundialu, ale jego drużyna musiała zadowolić się brązowym medalem mundialu.
7. Deportivo La Coruna - AC Milan 4:0
W pierwszym meczu ćwierćfinału Ligi Mistrzów 2003/04 broniący trofeum Milan łatwo pokonał Deportivo 4:1. Przed rewanżem Hiszpanom, co zrozumiałe, niewielu dawało szanse.
Pierwsza połowa wstrząsnęła światem futbolu. Deportivo strzeliło 3 gole, po strzałach Waltera Pandianiego, Juana Carlosa Valerona i Alberta Luque, a po przerwie czwartego gola dołożył Fran.
To był pierwszy przypadek w 12-letniej wtedy historii Ligi Mistrzów, gdy drużyna odrobiła trzybramkową stratę z pierwszego meczu.
To był złoty okres dla Deportivo. Drużyna pięć razy z rzędu występowała w rozgrywkach Ligi Mistrzów, w tym jedynym sezonie doszła do półfinału, gdzie uległa prowadzonemu przez Jose Mourinho FC Porto, późniejszemu sensacyjnemu triumfatorowi rozgrywek.
Reprezentacja Węgier w latach 50. uchodziła za najlepszy zespół swoich czasów. "Złota jedenastka", między 1950 a 1956 rokiem, wygrała 42 mecze, zremisowała 7 i zaledwie 1 przegrała. Niestety dla nich, ta jedyna porażka, to ich najważniejsze spotkanie. Z Niemcami w finale mistrzostw świata w Szwajcarii.
Węgrzy w finale w Bernie nie mieli więc prawa przegrać z Niemcami i pokazali to już na początku meczu. Po 8 minutach prowadzili 2:0. Byli drużyną lepszą, bawili się z rywalami, mieli ogromną przewagę psychiczną, poczucie wyższości. I sympatię całego świata. Ale w 10. minucie kontaktową bramkę strzelił Max Morlock, a 8 minut później wyrównał Uwe Rahn. Niemcy, będący wówczas zespołem półamatorskim, zaszokowali świat. Ostatecznie Rahn dołożył trzecią bramkę na kilka minut przed końcem i to Niemcy zostali mistrzami świata.
Mecz określany jest mianem "Cudu w Bernie". Ma to podwójne znaczenie. Niemieccy historycy wierzą, że wygrana w Bernie, miała wpływ na wielki powojenny ekonomiczny skok Niemców. Właśnie dlatego drużyna z 1954 roku do dziś jest uznawana za najważniejszą drużynę w historii Niemiec.
5. Legia Warszawa - Widzew Łódź 2:3
W 85. minucie meczu, który miał rozstrzygnąć o tytule mistrzowskim, Legia prowadziła z Widzewem Franciszka Smudy już 2:0. Gdyby wygrała, w ostatniej kolejce wystarczył jej remis z GKS-em Katowice.
Wtedy wydarzyło się coś zupełnie niespotykanego. Nagle kontuzji doznał... sędzia Andrzej Czyżniewski. Kilka minut przerwy wybiło z rytmu gospodarzy, sytuacja zupełnie się odwróciła.
- Legioniści zaczęli przybijać sobie piątki. Dla nich ten mecz się skończył, dla nas dopiero zaczynał - opowiadał w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Radosław Michalski, pomocnik Widzewa.
Kilka minut po wznowieniu gry kontaktową bramkę strzelił Sławomir Majak. A już w doliczonym czasie gry wyrównał Dariusz Gęsior. Legia rzuciła się do ataku, ale nie miała już napastników. W samej końcówce trener Mirosław Jabłoński wycofał dwóch napastników, Cezarego Kucharskiego i Marcina Mięciela, bo chciał bronić wyniku.
Co prawda zmiennik, Marcin Jałocha, strzelił dla Legii bramkę, ale liniowy (jak się potem okazało wielki fan Widzewa), pokazał spalonego. Nikt tego nie negował. A chwilę później, dokładnie w 92. minucie i 5 sekundzie meczu, na 3:2 podwyższył Andrzej Michalczuk. Piłkarze Widzewa wyskoczyli w górę, legioniści po prostu zeszli do szatni, bez słowa.
W ostatniej kolejce Widzew pokonał 5:1 Raków Częstochowa i został mistrzem Polski.
4. Liverpool FC - Borussia Dortmund 4:3
Ćwierćfinał poprzedniej edycji Ligi Europy, to na pewno jeden z najbardziej ekscytujących piłkarskich wieczorów ostatnich lat. Borussia po 9 minutach i golach Henricha Mchitarjana i Pierre-Emericka Aubameyanga prowadziła na Anfield 2:0 i w tym momencie gospodarze potrzebowali trzech goli do awansu. Gdy Divock Origi strzelił gola kontaktowego, zawodnicy Liverpoolu odzyskali na chwilę wiarę w zwycięstwo, ale w 57. minucie kolejną bramkę dla gości zdobył Marco Reus.
Pojedynek Borussii z jej byłym trenerem, Juergenem Kloppem, w tym momencie wydawał się zakończony. Podnieść się po takim ciosie? To mało realne. "The Reds" potrzebowali w 30. minut strzelić 3 gole. Sygnał do natarcia dał Philippe Coutinho, który w 66. minucie zdobył bramkę.
Końcówka tego meczu to nieprawdopodobny thriller. W 78. minucie Mamadou Sakho wyrównał (zgubił Łukasza Piszczka), a już w doliczonym czasie gry Dejan Lovren wykorzystał dośrodkowanie Jamesa Milnera i ustalił wynik meczu na 4:3. "The Mirror", nawiązując do barw obu klubów, napisał po tym spotkaniu, że Klopp nie jest już żółty, a czerwony.
3. Wisła Kraków - Real Saragossa 4:1
Na pierwszym spotkaniu I rundy Pucharu UEFA (edycja 2000/01), w Hiszpanii, zespół Oresta Lenczyka przegrał 1:4 i w rewanżu przede wszystkim miał się nie skompromitować.
Na mecz przyszło ledwie 7 tysięcy ludzi. I pewnie, gdyby nie to, że za bilety trzeba było zapłacić, większość z nich poszłaby do domu po 5 minutach. Wtedy właśnie Marcin Baszczyński strzelił bramkę samobójczą.
Oglądanie Wisły w pierwszej połowie mogło przyprawiać o mdłości. Zawodnicy sprawiali wrażenie, jakby gwizdek kończący pierwszą połowę przyniósł im uczucie ulgi. Zresztą, i sam trener praktycznie zrezygnował z walki.
- Nie wiem co się będzie działo, po prostu zagrajcie dla kibiców - powiedział swoim piłkarzom Orest Lenczyk. Zdjął z boiska Olgiera Moskalewicza, Tomasz Kulawika i Ryszarda Czerwca, żeby dać im odpocząć przed ligowym meczem z GKS-em Katowice.
W książce "Wisła Kraków. Sen o potędze" Mateusza Migi, Lenczyk wspomina: "Wiedziałem, że nie ma się co popisywać umiejętnościami taktycznymi. Dokonując zmian, postawiłem na piłkarzy, którzy nie spodziewali się, że w tym spotkaniu w ogóle zagrają. Na boisko weszli Kelechi Ikenacho, Grzegorz Niciński i Łukasz Sosin. U nich w głowach mecz dopiero się zaczął, nie byli obciążeni wynikiem 1:5. Dla nich było jakby 0:0. Z czystymi głowami zaczęli atakować rywala".
Zmiany dokonane przez Lenczyka okazały się kluczowe. Najpierw wyrównał Ikenacho. Potem, po podaniu Nicińskiego, na 2:1 strzelił Tomasz Frankowski. Na 3:1, znowu po podaniu "Nitki", podwyższył Kazimierz Moskal. To była 61. minuta meczu. Wisła napierała, piłkarze z Saragossy nie wiedzieli co się dzieje, choć dwukrotnie zagrozili bramce Artura Sarnata. A w 88. minucie Frankowski strzelił na 4:1 i wyrównał stan rywalizacji. Doszło do dogrywki i rzutów karnych. Wisła w serii "jedenastek" wygrała 4:3, po tym jak Jose Ignacio przestrzelił decydującego karnego.
2. Liverpool FC - AC Milan 3:3 po dogrywce, karne 3:2
Polski bramkarz Jerzy Dudek na przerwę schodził jako przegrany. Przepuścił 3 gole (1 gol Paolo Maldiniego i 2 Hernana Crespo), a "The Reds" przegrywali 0:3 w finale Ligi Mistrzów w 2005 roku w Stambule.
W 54. minucie Steven Gerrard, kapitan Liverpoolu (wg. "The Times" drugi po Kennym Dalglishu najlepszy piłkarz w historii klubu), poderwał zespół. Wyskoczył do dośrodkowania Johna Arne Riise i strzelił kontaktową bramkę. Za chwilę drugiego gola dołożył Vladimir Smicer. Zawodnicy Milanu nie zdołali się otrząsnąć, a sędzia pokazał na jedenasty metr. Gerrarda faulował Gennaro Gattuso. Co prawda Dida obronił karnego wykonywanego przez Xabiego Alonso, ale Hiszpan za chwilę się poprawił, dobił piłkę i wyrównał na 3:3.
To wszystko trwało zaledwie 7 minut. Tyle zajęło Liverpoolowi odrobienie strat. Ale gdyby nie nasz bramkarz, wszystko poszłoby na marne. W samej końcówce Jerzy Dudek obronił strzał Andrija Szewczenki, a potem jego dobitkę z kilku metrów. To była na pewno jedna z najbardziej spektakularnych interwencji w historii piłki nożnej.
Dzięki temu doszło do rzutów karnych. Co było potem, pamiętają wszyscy kibice. Dudek rozpraszał przeciwników swoim nieprawdopodobnym "Dudek Dance". Poruszał się jakby był z galarety. To było nawiązanie do słynnych "Nóg ze Spaghetti" innego bramkarza Liverpoolu, Bruce'a Grobellara (w 1984 roku Liverpool wygrał finał Pucharu Mistrzów z Romą na karne).
Teraz najpierw rzut karny przestrzelił Serginho, a potem Polak wybronił strzały Andrei Pirlo i Szewczenki. Tego wieczora przestał być po prostu bramkarzem, stał się legendą "The Reds".
1. Bayer Uerdingen - Dynamo Drezno 7:3
Czy to najlepsza piłkarska historia wszech czasów? Każdy pewnie ma swoją klasyfikację, uzależnioną od klubowej sympatii. Ta zdarzyła się w 1986 roku, w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów.
W pierwszym meczu, w Dreźnie, piłkarze z NRD wygrali 2:0. W rewanżu gospodarze rzucili się do ataku. - Wiedzieliśmy, że musimy strzelić 3 gole, dlatego wyszliśmy nastawieni bardzo ofensywnie. Gol na 0:1 był jak uderzenie młotem w głowę - wspominał Wolfgang Funkel, zawodnik Uerdingen, w rozmowie z magazynem "11 Freunde".
Do przerwy goście z Drezna prowadzili 3:1. Łatwo obliczyć, że zespół z RFN potrzebował do awansu 5 goli.
- W szatni wszyscy siedzieliśmy z głowami spuszczonymi w dół. Nikt nie myślał o awansie - opowiadał Funkel.
Trener gospodarzy, Karl Heinz Feldkamp w szatni powiedział jedynie, że prosi zawodników, aby pożegnali się z pucharem z godnością. - Dlatego wyszliśmy z nadzieją, że może uda się zmienić wynik, może nawet nieznacznie wygrać... - opowiada obrońca Uerdingen.
W przerwie w zespole z Drezna zmienił się bramkarz. Pierwszy, Bernd Jakubowski, doznał kontuzji.
Wynik utrzymywał się do 58. minuty. Spora część kibiców poszła do domu, a zawodnicy w Uerdingen w ciągu 32 minut strzelili 6 goli.
"Cud na Grotenburg" rozpoczął się od rzutu karnego wykonywanego właśnie przez Wolfganga Funkela (brata znanego trenera Friedricha, który też grał w tym spotkaniu). W 79. minucie ten sam zawodnik strzelił drugiego karnego, na 6:3. Kibice, którzy poszli do domu, ale mieli farta i nie wyrzucili jeszcze biletów, wracali w pośpiechu, żeby choć załapać się na końcówkę. Męczarnie Uerdingen w 86. minucie zakończył napastnik Wolfgang Schaefer, który podwyższył na 7:3.
Dziennikarze magazynu "11 Freunde", w książce "100 najlepszych meczów wszech czasów", umieścili to spotkanie na 1. miejscu.