Joachim Marx, były reprezentant Polski i złoty medalista igrzysk w Monachium (1972 r.), zachorował na COVID-19 w marcu tego roku. Opowiadał nam, że jego stan był fatalny. - Wydawało mi się, że nie ma mnie już na tej ziemi - relacjonował w kwietniu. Przez dwa tygodnie w zasadzie tylko leżał w łóżku. - Nie byłem w stanie włożyć niczego do buzi, żona dawała mi chleb z masłem, żebym cokolwiek zjadł. Schudłem 7 kilo - mówił.
- Miałem ogromną gorączkę. W pewnym momencie doszła do 41,2 stopni. Nie mogłem mówić, męczyłem się po paru słowach - relacjonował. W tym samym czasie Marx stracił przyjaciela: Arnolda Sowińskiego, który był jego trenerem w RC Lens. Mieszkali dwa kilometry od siebie, a po karierze przez cztery lata jeździli razem na każdy mecz drużyny.
- Niestety koronawirus rzucił mu się na płuca. Arnold kaszlał, nie mógł oddychać. Przez jeden dzień leżeliśmy nawet w tej samej sali. Nie dało się go odratować - żałował. Marx miał więcej szczęścia, bo w wieku 75 lat wyszedł z choroby bez szwanku. Dziś ma się dobrze.
Został strach
- Coś mi jednak w głowie zostało, taka niepewność - tłumaczy nam dziś. - Niby jestem zaszczepiony, ale staram się nigdzie nie wychodzić. Został we mnie strach. W sklepie jestem maksymalnie pół godziny. Wezmę, co mi żona na kartce napisze i wychodzę - komentuje mieszkający we Francji były sportowiec. - Wirus już raz mnie wykończył, nie chcę znowu go złapać. Robię tak naprawdę dwa wyjątki: odwiedzamy z żoną najbliższych i czasem jestem też na stadionie, by obejrzeć ukochane RC Lens - opowiada.
Marx to były napastnik reprezentacji Polski, dla której zagrał w 23 spotkaniach i strzelił 10 goli. W 1972 roku wywalczył z kadrą złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Monachium. Z Ruchem Chorzów zdobył dwa mistrzostwa (1974 i 1975) i Puchar Polski (1974). Do Francji wyjechał w 1975 roku i grał w RC Lens. Potem był trenerem.
Kolejny polski ślad
A drużyna, w której Marx występował w latach 1975-79, spisuje się w tym sezonie bardzo solidnie. Po siedemnastu kolejkach zajmuje piąte miejsce, z niewielką stratą do wicelidera. Marx cieszy się, że ważną rolę w zespole odgrywa Przemysław Frankowski.
- Ludzie go tu uwielbiają - zapewnia Marx, mieszkający w okolicach miasta. - Koledzy dzwonią do mnie i wypytują o niego. Skąd się wziął, kto to jest, co o nim myślę. Francuscy dziennikarze znowu przypominają w gazetach losy polskich zawodników w Lens. Na przykład moje czy Jacka Bąka. Największy dziennik w mieście chce zrobić z Przemkiem rozmowę. Kolega dziennikarz poprosił, bym pomógł w tłumaczeniu z polskiego na francuski - uśmiecha się Marx.
Przemysław Frankowski trafił do Francji latem z Chicago Fire. Szybko wywalczył miejsce w pierwszym składzie, strzelił już cztery gole i cztery razy asystował. W drużynie występuje na innej pozycji niż dotychczas - nie na skrzydle, a na lewym wahadle. Dobrze włącza się w akcje ofensywne, kilka razy świetnie dograł kolegom z lewej strony boiska, albo przepięknie wykończył akcję - jak w spotkaniu z Marsylią (strzelił gola, a Lens wygrało 3:2).
- Dobrze wszedł do zespołu. Niedawno otrzymałem telefon z klubu, trochę pogadaliśmy. Wiem, że drużyna go polubiła - puszcza oko Marx. - Jest szybki, dobry technicznie, to taki "walczak". Ale jedna uwaga - mógłby trochę częściej ryzykować w akcjach jeden na jeden z przeciwnikiem - zauważa były napastnik.
Jak w Polsce
Nasz rozmówca przypomina, że Lens jest bardzo przychylne Polakom. - Kiedyś to był taki francuski Śląsk - porównuje. - Gdy przyjechaliśmy tu z rodziną w 1975 roku, to nie było problemu, by dogadać się po polsku. Nawet nasz syn, Krzysiek, miał w szkole język polski dwie godziny w tygodniu, bo nauczycielka, pani Idzia, mówiła w naszym języku - wymienia przykłady. - Z Polski mieliśmy sąsiadów, w mieście była też polska gazeta: "Narodowiec" - wspomina. - Nie dziwi mnie, że na meczach Lens do dziś jest wiele polskich flag - uzupełnia.
Marx opowiada też o wysokiej frekwencji na stadionie Bollaert-Delelis. Na spotkaniach zespołu gromadzi się więcej widzów, niż ludzi mieszkających w Lens. - Za moich czasów przyszło niemal 50 tysięcy na mecz z Marsylią. Po modernizacji, stadion pomieści prawie 37 tysięcy, a w mieście jest o 7 tysięcy mniej ludzi. Lens jest bardzo lubianym klubem we Francji i w regionie. Nawet w drugiej lidze mieliśmy na stadionie więcej kibiców, niż Lille w Ligue 1 - uśmiecha się. Oba miasta dzieli 40 kilometrów.
Czarne barwy, ale jest piłka
Marx wybrał się na kilka meczów drużyny w tym sezonie. - Rok temu, po awansie, nie chciałem ryzykować. Wcześniej chodziłem na stadion w II lidze, ale w tym sezonie nie mogłem zaprzepaścić szansy zobaczenia zespołu na żywo we francuskiej ekstraklasie - wyjaśnia.
Przypomina jednak o dużych restrykcjach panujących we Francji z powodu koronawirusa. - Tak naprawdę wszędzie, może poza sklepami spożywczymi, należy chodzić z paszportem sanitarnym. Na przykład do kina, teatru, na stadion - wylicza. - W innym przypadku nie ma mowy o wejściu - dodaje. I dalej wymienia obostrzenia. - Nie ma odwiedzin w szpitalach, nawet mimo szczepionki. Wnuczka nie była ostatnio tydzień w szkole, bo jeden z uczniów z jej klasy miał COVID. Poza tym uczniowie i pracownicy muszą wykonywać testy na COVID-19 co dwa dni. Akurat w okręgu, w którym mieszkamy, znowu jest najwięcej zachorowań - komentuje.
- Ludzie boją się koronawirusa, dlatego są duże kolejki do trzeciej dawki szczepionki. Słyszałem rokowania profesorów z Paryża. Niestety, widzą wszystko w czarnych barwach - opowiada. - Na szczęście została mi piłka, a w tym sezonie kibice Lens mają co oglądać - kończy Joachim Marx.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: czerwona kartka po zdobyciu bramki? To możliwe
Oglądaj rozgrywki francuskiej Ligue 1 na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)