Marek Wawrzynowski: Lech Poznań nie pokazał nic wielkiego w Europie [FELIETON]

PAP/EPA / JOSE SENA GOULAO / Na zdjęciu: mecz Benfica Lizbona - Lech Poznań
PAP/EPA / JOSE SENA GOULAO / Na zdjęciu: mecz Benfica Lizbona - Lech Poznań

Wiele lat czekaliśmy na występ polskiej drużyny w Europie. Dziś można powiedzieć, że Lech nie zostawił po sobie wrażenia ani dobrego, ani fatalnego. Grał, bo grał.

A może jest odwrotnie. Może właśnie zostawił i dobre i złe. Wszedł jak sympatyczny, fajny chłopak, rzucił żartem, dał się od razu polubić... ale szybko "przedawkował" i poszedł spać zanim impreza rozkręciła się na dobre. Po meczu w Lizbonie wrażenia są gorzej niż złe, bo nie dość, że drużyna wystawiła rezerwy, to jeszcze - zgodnie z oczekiwaniami - nie bardzo wiedziała o co chodzi na boisku. Zarówno w ofensywie, jak i w defensywie.

Wejście do rozgrywek Lech miał niezłe. Po znakomitych eliminacjach uwierzyliśmy, że Lech Poznań może coś znaczyć w Europie. Losowanie grup Ligi Europy nie było najszczęśliwsze. "Kolejorz" trafił na 3 bardzo solidne zachodnioeuropejskie drużyny, z czego było od początku oczywiste, że Benfica Lizbona jest poza zasięgiem.

Najważniejsza informacja dla Lecha jest taka, że jeśli chce walczyć na dwa fronty, musi mieć szerszą kadrę. Dziś można powiedzieć, że szefowie klubu chcieli ciągnąć dwie sroki za ogon i obie im uciekły. Z grupy w LE nie wyszli, przy okazji stracili dystans do ligowej czołówki. Oczywiście to drugie jest do nadrobienia.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za gol! Ręce same składały się do oklasków

Największy plus jest taki, że Lech momentami pokazał się z dobrej strony, pokazał swoich zawodników w Europie i będzie mógł ich sprzedać za dobre pieniądze. Jeden z największych problemów polskich klubów jest taki, że zawodnicy nie są zweryfikowani w Europie, dlatego trudno dostać za nich dobre pieniądze. Znakomitym przykładem była sprawa Michała Karbownika. Legia Warszawa planowała budżet z zyskami z Ligi Europy, jednak nie udało się jej awansować, dlatego trzeba było wyprzedawać "rodowe klejnoty", żeby przetrwać. Stąd sprzedaż Karbownika do angielskiego Brighton. I to znacznie poniżej możliwości, bo przecież chciano sprzedać młodego piłkarza za pół oczekiwanej ceny.

Tymczasem rekord transferowy PKO Ekstraklasy pobił Jakub Moder z Lecha, który został "pozytywnie zweryfikowany" przez rozgrywki międzynarodowe. Lech nie był przyciśnięty do muru, nie musiał przyjmować pierwszej lepszej ofert. Niedawno właściciel klubu Piotr Rutkowski mówił, że chce, żeby zawodnik wychodzący z Lecha do Europy miał znak jakości, żeby od razu nadawał się do gry na poziomie. I dziś nie musi panicznie sprzedawać zawodników, żeby łatać dziury, może poczekać na dobre oferty. Dzięki temu marka klubu w Europie rośnie.

Z dobrej strony pokazali się też inni zawodnicy. Choćby Tymoteusz Puchacz, który bardzo dobrze radził sobie w tzw. przejściu z obrony do ataku, pokazał, że może być realnym wzmocnieniem dla ofensywnie grającej drużyny. Gorzej w obronie, ale to już do pracy indywidualnej.

Krótka ławka Lecha sprawiła, że właśnie Moder czy Puchacz byli zdecydowanie za bardzo eksploatowani, bo jednocześnie nie było kim zastąpić ich w rozgrywkach ligowych. Ta eksploatacja może mieć też wpływ na straty punktowe w ostatnich minutach meczów. Mając tak mocną drużynę, powinien utrzymać wynik w końcówce. To jest ta faza gry, gdy raczej silne drużyny powinny napierać i strzelać słabym. Tymczasem Lech stracił po 85. minucie aż 5 bramek w 10 meczach ligowych. Zdecydowanie za dużo.

Kolejna sprawa, którą już poruszaliśmy - Lech dziś traci dwóch zawodników z podstawowego składu i jest bezzębnym rekinem. To widzieliśmy w meczu z Rangers FC i w rewanżu ze Standardem Liege. Dlatego potrzebuje mieć większe możliwości rotacji. Na pewno pokazał, że idzie w dobrym kierunku. Gra solidnie, ofensywnie, ciekawie i to powinno zaprocentować. Sam kierunek, który wybrał poznański klub, wydaje się jak najbardziej słuszny. Kadra nie może jednak liczyć 11 zawodników plus rezerwowych, ale 13-14 zawodników do możliwości rotacji i dopiero do tego rezerwowi.

W pierwszym spotkaniu z Benficą Lizbona i w pierwszym ze Standardem Liege Lech grał odważnie, widowiskowo, z polotem. To jest piłka, jakiej w Polsce brakuje. W końcówce meczu rewanżowego z Belgami trener Dariusz Żuraw sprawiał wrażenie, jakby wywiesił białą flagę i stwierdził: "Dobra, dosyć tej Europy". W meczu w Lizbonie wypuścił drużynę rezerwową. To było dla mnie niezrozumiałe. Kilka lat walczysz o Europę, po czym wychodzisz na mecz w Europie jak na stracenie? To po co była ta walka? Europa miała być nagrodą, metą. Rozumiem, że jest logiczne uzasadnienie tego, że trzeba grać bardzo ważny mecz z ligowym przeciętniakiem. Ale przecież to tylko droga do celu. Na ten temat jest akurat wiele różnych opinii. Znaczna część kibiców i ekspertów pochwala ruch Żurawia. W każdym razie to zakończenie było raczej niesmaczne. Lech zebrał tęgie baty z Benficą, która sprawiała wrażenie, jakby grała na pół gwizdka.

Niesmak pozostał, ale ostatecznie można powiedzieć, że Lech ani nie oczarował, ani specjalnie nie rozczarował. Co jest istotne, to, że wiemy dziś, iż duża gra nie jest aż tak daleko od Poznania. Jednocześnie zobaczyliśmy, że dla większości polskich zespołów - zorientowanych defensywnie i bardzo schematycznych - taka piłka byłaby zdecydowanie poza zasięgiem.

ZOBACZ Dariusz Żuraw: Porażka boli

ZOBACZ Michał Skóraś: Popełniliśmy głupie błędy

Źródło artykułu: