Szkolenie za granicą oznacza kłopoty w Ekstraklasie?

Getty Images / TF-Images / Na zdjęciu: Marcel Zylla w barwach Bayernu Monachium
Getty Images / TF-Images / Na zdjęciu: Marcel Zylla w barwach Bayernu Monachium

Polski absolwent zagranicznej uczelni zwykle nie ma problemu ze znalezieniem dobrej pracy na rodzimym rynku. Z piłkarzami bywa gorzej: szlify zebrane w akademii zachodniego klubu wcale nie dają gwarancji powodzenia w Ekstraklasie.

W tym artykule dowiesz się o:

KONRAD WITKOWSKI

Coraz częściej w kadrach polskich klubów pojawiają się zawodnicy, ciągle młodzi, którzy po latach spędzonych za granicą decydują się na powrót do ojczyzny.

Czasownik "pojawiają się" został użyty z premedytacją: nie można zobaczyć, czego nauczyli się na obczyźnie, ponieważ na boisko wybiegają od święta. Zazwyczaj mają ogromne trudności z regularną grą na poziomie Ekstraklasy, nie potrafią przebić się do podstawowego składu. Kiedyś były to pojedyncze przypadki, dziś można już mówić o regule.

- Głównym problemem takich zawodników jest to, że wcześniej nie poznali piłki na poziomie seniorskim. Do Polski wracają gracze, których ktoś w zagranicznym klubie ocenił, że nie nadają się do dorosłego futbolu - zauważa Wojciech Tomaszewski, były trener juniorskich reprezentacji Polski, obecnie dyrektor akademii Warty Poznań. - Piłkarzowi w wieku 18-19 lat, wychowankowi, zdecydowanie łatwiej wejść do zespołu seniorów w polskim klubie niż za granicą. Trudno o jakikolwiek przykład Polaka, który w ostatnich latach wyjechał z kraju jako nastolatek, by po paru sezonach przebić się do pierwszej drużyny danego klubu.

ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Tomaszewski o problemach podatkowych Lewandowskiego. "To nie odbije się na jego grze"

Od Mourinho do Grudziądza

- Dział skautingu scharakteryzował Mikołaja jako bardzo utalentowanego, młodego zawodnika. Jego ściągnięcie do Legii to część naszego planu inwestowania w przyszłość. Myślimy o nim długoterminowo. Mamy nadzieję, że w przyszłości stanie się ważnym zawodnikiem pierwszej drużyny - głosił w styczniu 2018 roku Ivan Kepcija, ówczesny dyrektor techniczny Legii.

Chodziło o Mikołaja Kwietniewskiego, który do warszawskiego klubu trafił z Fulham. W Londynie szkolił się przez niemal pięć lat, występując w tym czasie w juniorach oraz drużynie U-23. Składało się to na obraz zdolnego piłkarza, który w dłuższej perspektywie rzeczywiście może zaproponować coś interesującego. Problem w tym, że Kwietniewski nawet nie zadebiutował w seniorskim zespole. Pierwszy rok w stolicy upłynął mu na terminowaniu w rezerwach, a połowę tego okresu musiał poświęcić na leczenie urazu kolana. Później został wypożyczony do pierwszoligowej Bytovii. Sezon 2019-20 to kolejne wypożyczenie: tym razem szczebel wyżej, do Wisły Płock. Tam pomocnikowi wiodło się średnio - rozegrał 12 ligowych spotkań, tylko co czwarte w podstawowym składzie.

Kwietniewski wrócił do Warszawy. Obecnie jest zawodnikiem rezerw, bez perspektyw na awans do kadry ekstraklasowej drużyny. Słowa Kepciji o planie i myśleniu długoterminowym brzmią dzisiaj groteskowo: absolwent akademii Fulham ma już 21 lat, a jego kontrakt wygasa za niespełna rok.

Równie nisko po powrocie z Wysp Brytyjskich lata Paweł Sokół. Bramkarza nie można nazwać wychowankiem Manchesteru City, lecz nawet dwa sezony spędzone w strukturach angielskiego giganta robią wrażenie. Sokół trafił do City jako 16-latek, bronił w drużynie U-18, zaliczył występ w Lidze Młodzieżowej UEFA. Wrócił do Kielc, gdzie boleśnie zderzył się z rzeczywistością. W rozgrywkach 2018-19 zaliczył tylko dwa mecze w Ekstraklasie.

- Pawłowi może wydawało się, że przychodzi z wielkiego klubu i tutaj wszystkich pozamiata. Życie okazało się brutalne, potrzebował roku, aby zrozumieć pewne sprawy. Roku. To bardzo dużo - mówił oficjalnej stronie klubowej Mirosław Dreszer, trener bramkarzy w Koronie.

Wszystko wskazywało na to, że w kolejnym sezonie to Sokół będzie podstawowym golkiperem zespołu. Tak faktycznie było, ale tylko do pierwszej przerwy na mecze reprezentacji. Po tym, jak w siedmiu kolejkach 19-latek puścił dziesięć goli, a Korona doznała pięciu porażek, były gracz Manchesteru City wypadł ze składu i już do niego nie wrócił. Sokół trafił do II ligi: najpierw został wypożyczony do Elany Toruń, później bez żalu oddany do Chojniczanki.

- Niektórzy sądzą, że skoro byli w wielkim zachodnim klubie, to bez wysiłku dadzą radę w Polsce. Jeżeli ktoś przyjeżdża ze zbyt dużą pewnością siebie, często po kilku prztyczkach w nos już się nie podnosi. To bardzo źle, gdy młody piłkarz nosi głowę zbyt wysoko. Część chłopaków zapomina, że gra w seniorach znacząco różni się od piłki juniorskiej - podkreśla Tomaszewski. - Liczy się również tryb życia zawodnika. Bywa tak, że przyjazd do Polski po paru latach to też powrót do dawnych kolegów, wyjścia ze znajomymi, imprezy.

Rozprawkę na temat "jak trudno zaistnieć w Polsce po przyjeździe z Anglii" mógłby napisać także Hubert Adamczyk. O zdolnym pomocniku z Bydgoszczy zrobiło się głośno w 2014 roku, przy okazji transferu do Chelsea. Początkowo regularnie grywał w zespołach młodzieżowych The Blues, z czasem został włączony do kadry U-21, tam jednak przepadł. Fakt, że Jose Mourinho zaprosił 17-latka na trening pierwszej drużyny to dziś jedynie ciekawostka. Adamczyk spędził w Londynie tylko półtora roku.

W styczniu 2016 roku z poczuciem niedosytu, ale wciąż z opinią jednego z największych polskich talentów rocznika 1998, wrócił do ojczyzny. W Cracovii miał otrzaskać się z seniorską piłką, lecz przepadł, rozgrywając w Ekstraklasie zaledwie sześć spotkań w ciągu kilkunastu miesięcy. Ciąg dalszy historii jest klasyczny: wypożyczenie do niższej ligi (Olimpia Grudziądz), a następnie definitywne odejście.

Adamczyka przyjęła Wisła Płock, która najpierw wysłała go na roczną naukę do GKS Tychy, by później dać szansę u siebie. Pierwszą część sezonu 2019-20 zabrała mu kontuzja, ale w rundzie wiosennej - najpierw jako zmiennik, potem coraz częściej zawodnik wyjściowego składu - prezentował się obiecująco. W przypadku 22-latka jeszcze nie wszystko stracone, choć brak statusu młodzieżowca nie ułatwia mu zadania.

W Płocku ostatnimi czasy chętnie zatrudnia się piłkarzy mających w CV zagraniczne akademie. Szkolony w Red Bull Salzburg bramkarz Bartłomiej Żynel w ciągu dwóch lat wystąpił w dziewięciu spotkaniach Ekstraklasy. 21-letniego Mateusza z Robertem Lewandowskim łączy nazwisko, pozycja na boisku oraz kraj, w którym spędził kilka ostatnich sezonów. W 2015 roku przeniósł się z Warty Poznań do Energie Cottbus. Następnie grał w juniorach SC Freiburg, a niemiecką przygodę kończył jako zawodnik Dynama Berlin.

- Nie należy przesądzać, że młodzi gracze wracający do Polski generalnie są skazani na niepowodzenie. To kwestia bardzo indywidualna. Spójrzmy na Pawła Bochniewicza: wyjechał wcześnie, potem wrócił do naszej ligi, stał się liderem defensywy Górnika Zabrze i raz jeszcze postanowił spróbować sił za granicą - mówi Tomaszewski.

Uniknąć zachłyśnięcia 

Występy w rozgrywkach juniorskich w kraju, przyjęcie zagranicznej oferty w bardzo młodym wieku, powrót do Polski na tarczy - to najpowszechniejszy schemat. Do Ekstraklasy prowadzą jednak także inne drogi. W lidze pomału rośnie liczba piłkarzy, którzy poza występami w juniorskich reprezentacjach, nigdy wcześniej nie mieli styczności z futbolem w polskim wydaniu. To gracze wyedukowani od A do Z w zagranicznych klubach. Jak Javier Hyjek, który od dziecka trenował w Atletico Madryt, a także Marcel Zylla, absolwent akademii Bayernu Monachium.

Do Wisły - kolejny młody Polak "z odzysku" w kadrze płockiego klubu - dwa miesiące temu dołączył Paweł Żuk. Urodzony w Gdańsku, lecz wychowany w Anglii. Jako 14-latek przeszedł z Oldham Athletic do Evertonu za około pół miliona funtów. Niedługo później odbierał nagrodę dla najlepszego zawodnika U-15 w szkółce klubu z Liverpoolu. Żukowi wiodło się dobrze, aż nastąpił moment przejścia do dorosłej piłki. Szanse na miejsce w pierwszej drużynie The Toffees były iluzoryczne, zatem prawy obrońca bądź pomocnik postanowił wrócić do ojczyzny. Lechia była naturalnym wyborem, jednak przez rok nie zdołał przekonać trenera Piotra Stokowca. U Radosława Sobolewskiego 19-latek od początku sezonu ma znacznie wyższe notowania.

- Bardzo wiele zależy od charakteru i podejścia zawodnika. Jeżeli ktoś przyjeżdża do Polski zdeterminowany, nastawiony na rywalizację, z chęcią systematycznej pracy, a także z wiarą w swoje umiejętności, powinien sobie poradzić - twierdzi Tomaszewski. - Inna kwestia to otrzymanie szansy po powrocie. Nie każdy szkoleniowiec potrafi obdarzyć młodego zawodnika zaufaniem.

Specyficzny jest przykład Przemysława Bargiela. Jeszcze zanim jako 17-latek dał się skusić Milanowi, zdążył zadebiutować na poziomie Ekstraklasy w barwach Ruchu Chorzów. Rok temu pomocnik dołączył do Śląska Wrocław i od tamtej pory zdecydowanie częściej grywa w rezerwach niż w zespole numer jeden.

- Łatwo się zachłysnąć, kiedy zaprasza do siebie wielki klub z Anglii czy Włoch. Ani 12, ani 16 lat nie jest jednak odpowiednim momentem na zagraniczny wyjazd. To zbyt szybko - ocenia Tomaszewski. - Za dobry czas na transfer uważam 21-22 lata. Ruszać w świat powinno się z pewnym bagażem doświadczeń. Jeżeli ktoś nie zderzył się z realiami seniorskiej piłki w Polsce, jest mu zdecydowanie trudniej przebić się za granicą. Kilka sezonów rozegranych w rodzimej lidze bardzo pomaga odnaleźć się w mocniejszym otoczeniu.

Zobacz takżePKO Ekstraklasa. Jesus Jimenez: Marzę o Primera

Zobacz takżeChwieją się mocarstwowe plany Chin. "Wojskowa dyscyplina zabija kreatywność"

Źródło artykułu: