Państwo Zielińscy prowadzą dwa takie domy w powiecie ząbkowickim. Przez osiemnaście lat przez ich ręce przeszło kilkadziesiąt dzieci. Trafiają tam przeważnie rodzeństwa, w różnym wieku: 3, 4, 5 lat i starsze. Rodzina pomaga im również w dalszym życiu, na przykład w znalezieniu pracy.
Bogusław z żoną Beatą opiekują się dwoma domami dziecka, w każdym mieszka ośmioro dzieci. Zielińscy spędzą z nimi święta. - Dzieci nie mogą wychodzić na przepustki, wszyscy są odizolowani, spędzają czas w domu, ze sobą. Tak naprawdę tylko my z żoną wychodzimy na zakupy. Na wsi, w Targowicach, pomaga nam jeszcze jedna pani. Jest chłopak z siódmej klasy, dziewczynka z piątej - oni zdają sobie sprawę z niedogodności i tego, że panuje wirus. Młodsi widzą, słuchają i stosują się do naszych zaleceń - opowiada nam pan Bogusław.
- Dzieciaki wiedzą, że trzeba dokładnie myć ręce i nie można wychodzić z domu. Na pewno łatwiej funkcjonuje się dzieciakom z domu, który jest poza miastem. Tam robimy grilla, jeździmy na rowerze po działce, zamiatamy, porządkujemy ogródek. W Ząbkowicach, w naszym drugim ośrodku, dzieciakom się trochę nudzi. Zresztą wcale mnie to nie dziwi, bo ileż można bajki oglądać - uśmiecha się Zieliński senior.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Piłkarze przeznaczyli fortunę na walkę z epidemią. "Ci wielcy stanęli na wysokości zadania"
- Szkoda tych, którzy nie będą mogli skorzystać z przepustki na święta. Mamy dwójkę takich. Tęsknią, kontaktują się telefonicznie z rodziną. Jakoś będą to musieli przeczekać - tłumaczy. - Najważniejsze, odpukać, że wszyscy są zdrowi - dodaje Bogusław Zieliński.
Młody pomaga
Rodzice Piotra Zielińskiego opiekują się dziećmi z różnymi problemami od 2002 roku. Najpierw przez wiele lat prowadzili pogotowie rodzinne we własnym domu w Ząbkowicach Śląskich, gdzie bracia Piotrek, Paweł i Tomek angażowali się w pomoc i życie przybranego rodzeństwa. Później zawodnik Napoli, już grając profesjonalnie w piłkę, kupił w swoich stronach dwa domy, które rodzina wyremontowała i przekształciła w domy dziecka pod stowarzyszeniem "Piotruś Pan" - od jego imienia.
Piłkarz nigdy się tym nie chwali. Niezbyt wylewnie wypowiada się na ten temat, gdy zapyta się o to wprost. Raczej się uśmiecha i tylko potwierdza, że faktycznie, pomógł. Nie robi z siebie bohatera, nie chce. Po zachowaniu reprezentanta Polski widać, że był to dla niego naturalny wybór. Dlatego też bez zastanowienia przekazuje dla "rodzeństwa" sprzęt elektroniczny i inne gadżety przydatne do rozwoju. A jak przyjeżdża z Włoch do rodzinnego miasta, to zabiera dzieci na boisko, albo grają razem na konsoli.
Przełamanie syna
Pomysł prowadzenia pogotowia rodzinnego przez rodzinę piłkarza powstał w momencie, gdy Beata, mama Piotra, szukała pracy. Bogusław był wtedy na etacie w gimnazjum, jest nauczycielem wychowania fizycznego i języka niemieckiego. Beata Zielińska dyskutowała z koleżanką, a ta opowiedziała jej o swojej ciotce z Legnicy, która w tym mieście opiekowała się dziećmi. Zielińscy również zaczęli pomagać.
Opiekują się głównie dziećmi z rodzin niepełnych lub ze związków patologicznych, dotkniętych najczęściej problemem nadużywania alkoholu. Ośrodki finansuje miasto, a Zielińscy, podobnie jak inni pracownicy domu (najczęściej to dodatkowo jedna pani sprzątaczka), za swoją pracę otrzymują wynagrodzenie.
I tak rodzina piłkarza zajmuje się nimi jak własnymi. Chodzi na wywiadówki, zabiera do dentysty, wyprawia urodziny. Na komunię 10-letniego chłopca kilka lat temu nie przyszedł nikt z rodziny, dlatego w kościele pojawili się Piotr Zieliński z obecną żoną Laurą.
Piłkarz początkowo się buntował, z trudem akceptował przybrane rodzeństwo. Miał 8 lat i na meble naklejał kartki: "moja szafa", "moje biurko". Był bardzo nieśmiały, czasem zazdrosny, ale w końcu się przemógł. Późnej sam prosił rodziców, by spędzić wigilię razem z potrzebującymi. Z chłopcem, który miał przykurcz mięśni nóg, często trenował w ogródku. On delikatnie kopał, niepełnosprawny kolega odbijał piłkę rękoma.
Zieliński opowiadał nam o domu dziecka w zeszłym roku. - "Piotruś Pan" namalowany jest na każdej ścianie. Ładnie tam, naprawdę, maluchy nie mają na co narzekać, rodzice świetnie się nimi opiekują. Obserwuję, jak dzieciaki rosną, uczą się tańczyć, bawią się. Wszyscy jesteśmy zaangażowani w ich rozwój: babcia, rodzina najstarszego brata, ja również pomagam, jak tylko mogę. Jesteśmy szczęśliwi i dumni, że możemy pomagać - mówił.
Święta przez internet
W czasach pandemii koronawirusa Zielińscy mają dwa razy więcej pracy, bo dzieci nie chodzą do szkoły i przedszkoli.
- Dzieje się, ale dajemy radę. Jest szkoła przez internet, nauczyciele kontaktują się z uczniami, od poniedziałku do piątku uczą się od 9 do 14, później odrabiają lekcję. Jak zgadza się program nauczania, to włączy się też lekcje w telewizji. Dzięki temu dzieciaki mają co robić, czas leci szybciej - opowiada Zieliński senior.
Wirus spowodował, że nie spotkają się na święta w komplecie. - Z Piotrkiem połączymy się przez internet, jak zresztą robimy to codziennie. Staramy się jak najmniej ryzykować. W domu rodzinnym jest z nami babcia, ma już 78 lat, dbamy, żeby nic się nikomu nie stało - kontynuuje pan Bogusław.
O syna się nie boi. - Piotrek bardzo przestrzega zaleceń, nie wychodzi za posesję, siedzi u siebie w Neapolu. Biega z psem po ogrodzie, jeździ na rowerze dookoła domu, zamawia jedzenie przez internet. Jest młody, wysportowany, dba o siebie, nie ma powodów, żeby zachorował - opowiada ojciec zawodnika.
- My też mieliśmy wielkie plany. Kupiłem już bilety na mistrzostwa Europy, na mecz Napoli z Barceloną w Lidze Mistrzów. Miały być spotkania towarzyskie, w "naszym" Wrocławiu i na Śląsku, gdzie umówiliśmy się już z dalszą rodziną na odwiedziny po latach. Trudno. Najgorzej, że ludzie umierają - komentuje ze smutkiem.
Brakuje piłki
Pan Bogusław był pierwszym trenerem Piotra. Do dziś po każdym meczu syna w Napoli dzwonią do siebie i rozmawiają, omawiają spotkanie. Bogusław Zieliński dopytuje o różne zagrania, czasem młodemu dostanie się też za złą decyzję na boisku. Zresztą nie tylko jemu, bracia też grają. Paweł Zieliński występuje w I lidze, w Miedzi Legnica, a Tomek w IV-ligowej Unii Bardo.
Zieliński senior żyje piłką całą dobę. Już nie może bez niej wytrzymać. - Młócimy z dzieciakami w chińczyka, układamy klocki, taki powrót do starych czasów. Dobrze, że mi ostatnio drewno przywieźli, to porąbałem, czymś się zająłem - śmieje się.
- Powiem szczerze, że strasznie mi brakuje piłki. W telewizji lecą powtórki, ale ja to już wszystko znam. Nie ma nawet amatorskich rozgrywek w regionie, na które chodziłem. Sam też byłem aktywny: grałem z kolegami dwa razy w tygodniu na orliku w piłkę, w tenisa. Szkoda, że przegapiłem moment, gdy sezon trwał jeszcze w Australii. Może znajdę ligę białoruską w internecie? To zawsze trochę futbolu na żywo - kończy Bogusław Zieliński.
Piotr Zieliński: Chcę coś wygrać z Napoli (wywiad)
Koronawirus. Joachim Marx: Wydawało mi się, że nie ma mnie już na ziemi