Końcówka lipca 2013 roku, Lechia Gdańsk gra towarzyski "SuperMecz" z Barceloną. Jego głównym wydarzeniem ma być debiut Neymara, ale zostaje przyćmiony przez sensacyjny remis 2:2 i... Piotra Grzelczaka, którego zagraniczni dziennikarze zapamiętają nie tylko z trudnego do wymówienia nazwiska, lecz niesamowitego gola, którego strzeli Katalończykom w drugiej połowie. Wtedy to w pojedynku o piłkę przepchnie Martina Montoyę, wyjdzie przed bramkarza i huknie z bardzo ostrego kąta pod poprzeczkę.
Październik 2019 roku, finał Pucharu Kazachstanu. Ten sam Grzelczak strzela bardzo podobnego gola dla FK Atyrau z Kajsarem Kyzyłorda, a prowadzenie 1:0 utrzymuje się niemal do ostatniego gwizdka sędziego w tym meczu. - Od zwycięstwa dzieliły nas 3 minuty. Niestety, straciliśmy gola na remis, a w końcówce dogrywki kolejnego i przegraliśmy. Niedosyt pozostał do dziś - opowiada nam 31-latek, który w ten sposób stracił szansę na pierwsze trofeum w karierze.
Ponad 70 stopni różnicy
Polski napastnik gra w FK Atyrau już kilkanaście tygodni. Trafił tam w sierpniu po tym, gdy odszedł z Chojniczanki Chojnice po sezonie w Fortuna I lidze. - Zadzwonił do mnie menadżer z propozycją od tego klubu. Wszystko odbyło się bardzo szybko, bo jeszcze tego samego dnia przedstawili mi warunki umowy, a już następnego poleciałem do Kazachstanu - opowiada.
ZOBACZ WIDEO: "Druga połowa". Czy Robert Lewandowski ma szansę na Złotą Piłkę? "Życzę mu tego z całego serca"
Początek nie był dla niego łatwy. Liga kazachska była w środku sezonu, a on przyjechał bez profesjonalnych przygotowań. Na dodatek pojawiła się presja, którą spowodowała niska pozycja w tabeli. Nim więc nadrobił zaległości, mecze oglądał jedynie z ławki rezerwowych lub ewentualnie grał jedną połowę. A przecież potrzebny był jeszcze czas, by się przestawić. - Poziom wydaje się być porównywalny do polskiej ekstraklasy, ale obie ligi różnią się murawą. Większość boisk jest z nawierzchnią syntetyczną, co wymuszają warunki atmosferyczne: w lecie temperatura przekracza 40 stopni Celsjusza, a w zimie spada poniżej 30 - mówi.
Czytaj także: W stepie szerokim - tak rozwija się futbol w Kazachstanie
Grzelczak nie jest jedynym Polakiem w Kazachstanie, bo kilka miesięcy wcześniej do Kajratu Ałmaty przeniósł się Konrad Wrzesiński. Pionierem był natomiast Paweł Hajduczek, który w 2012 roku grał w FK Astana 1964 na zapleczu miejscowej ekstraklasy. Z kolei w niej jako pierwszy występował Łukasz Gikiewicz, przez kilka miesięcy 2014 roku zakładając koszulkę Toboła Kostanaj (w 2018 roku trenerem tej drużyny był Marek Zub - przyp. red.). A 2 lata później do tego kraju trafił Przemysław Trytko i strzelił premierowe gole w tutejszej Premier Lidze. I to w barwach... FK Atyrau, gdzie fani do dziś go dobrze wspominają.
Na granicy Europy i Azji
Samo Atyrau jest szczególnym miastem. Kazachowie mówią, że to "Królestwo naftowe". Położenie nad brzegiem rzeki Ural sprawia, że znajduje się na 2 kontynentach: częściowo w Europie, częściowo w Azji. Ponadto jest bardzo kontrastowe. Niby wielkie (jego powierzchnia jest większa od Łodzi czy Krakowa - przyp. red.), a zamieszkuje je tylko nieco ponad ćwierć miliona ludzi. Niby nie przyciąga turystów, ale cudzoziemców w nim nie brakuje - samych zagranicznych inwestorów jest ponad 300. Niby zachwyca nowoczesnymi i efektownymi budowlami, ale często w sąsiedztwie ich szokuje starymi i podniszczonymi budynkami. W niektórych miejscach to starcie bogactwa i biedy jest bardzo widoczne.
- Niemniej ja uważam, że Kazachstan to całkiem fajne miejsce do życia. Mam wrażenie, że ludzie mają jakieś dziwne wyobrażenie odnośnie tego kraju. A zapewniam, że tu jest całkiem normalnie. Życie niewiele różni się od tego w Polsce, jedynie czas. Różnica wynosi 3 godziny, natomiast jeśli polecimy do Astany to już 4, a obecnie nawet 5. Tutaj nie ma bowiem zmiany czasu z letniego na zimowy - tłumaczy Grzelczak.
- Najważniejsze jednak, że organizacja w klubach jest całkiem "ok". Wiadomo, że mogłoby być jeszcze lepiej, ale przecież i w Polsce bywa różnie. Tu mamy zapewnione zakwaterowanie, wszystkie posiłki jemy razem w klubie. Mamy też swoją bazę treningową, na którą o danej godzinie zabiera nas autokar. Trenujemy raz dziennie, nawet jeśli jesteśmy w trakcie wyjazdu. Czas biegnie bardzo szybko, ten wolny jakoś sobie zapełniamy. Jestem w jednej drużynie z Alexem Bruno, który kilka lat temu grał w Widzewie Łódź i często gadamy ze sobą po polsku. Najczęściej jednak "ładuje baterie" grając na PlayStation lub rozmawiając z żoną. Jej brak jest dla mnie najtrudniejszy - dodaje.
"Mr Wolej" zaimponował Barcelonie
Dojść do formy i zaaklimatyzować w Kazachstanie udało się Grzelczakowi po nieco ponad miesiącu pobytu. Wtedy zaczął regularnie grać w podstawowym składzie, strzelił gola w meczu z Okżetpesem Kokczetaw (2:2) i nabrał pewności siebie. W efekcie dotąd zdobył łącznie 4 bramki w 7 spotkaniach ligowych, a te dały 7 cennych punktów w walce o utrzymanie. Ponadto trafił też we wspomnianym już wyżej finale krajowego pucharu.
Szczególne uznanie kibiców zyskał po rajdzie w starciu z Szachtiorem Karaganda (1:0). Choć bardziej charakterystyczny dla niego był gol strzelony Kajsarowi, bo przecież zdobyty wolejem, z którego kiedyś zasłynął. - "Mr Wolej” tak się kiedyś utarło i nawet jakoś nie irytowała mnie ta ksywka. W sumie to całkiem miło, że ludzie kojarzą mnie właśnie z takich goli. Sam nigdy jakoś specjalnie tego nie trenowałem, po prostu zawsze miałem w miarę dobrą lewą nogę - przypomina.
Przydomek nie wziął się znikąd, bo na polskich boiskach Grzelczak strzelił kilka efektownych goli w taki sposób. Co ciekawe, na starcie kariery uważano go za jeden z największych talentów. Grał w reprezentacji młodzieżowej m. in. z Wojciechem Szczęsnym i Kamilem Grosickim. W klubach jednak nie do końca spełniał nadzieje, które z nim wiązano. Mimo że te zaliczał niezłe (Widzew Łódź, Lechia Gdańsk, Polonia Warszawa, Jagiellonia Białystok, Górnik Łęczna) i otrzymywał w nich szanse (dotąd 221 meczów w PKO Ekstraklasie - przyp. red.). - Wiadomo, że były zarówno dobre, jak i grosze chwile, ale tak już jest w życiu i sporcie. Najlepiej wspominam chyba Pomorze, gdzie spędziłem kilka naprawdę fajnych sezonów. Bardzo się cieszę, że mogłem też pracować z Michałem Probierzem i to aż w 3 klubach. Nauczył mnie bowiem najwięcej spośród wszystkich szkoleniowców. Ma ogromną wiedzę i chętnie ją przekazuje - nie kryje.
To właśnie pod wodzą tego trenera w Lechii zagrał mecz z Barceloną, z którego został zapamiętany. Zaimponował wtedy nie tylko kibicom i dziennikarzom, ale nawet graczom rywala. I to na tyle, że jeden z nich specjalnie czekał po zakończeniu, by wymienić się koszulkami. - Mam ją do dziś. Zresztą chętnie wracam do tamtego meczu, bo to naprawdę fajne przeżycie. I to nie z powodu gola, ponieważ nie był on jakiś super efektowny - śmieje się.
To także w trakcie współpracy z Probierzem miał szansę na wyjazd do dużo lepszej ligi. 6 goli w 18 meczach Jagiellonii w rundzie jesiennej sezonu 2015/16 sprawiło, że wpadł w oko skautom z tureckiej Super Lig. - Dostałem ofertę, ale "góra" nie wyraziła zgody na transfer - wyznaje Grzelczak, który zagranicę trafił dopiero 1,5 roku później, gdy po odejściu z Górnika zasilił AO Platanias z greckiej Super League. - Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego miejsca do życia. Oboje z żoną zakochaliśmy się w Krecie i teraz obowiązkowo jesteśmy tam 2-3 razy w roku. Jak tylko mam jakieś dni wolne, to spędzamy je właśnie tam. Niestety, sam klub przeżywał wtedy kiepski okres. Wymiana wielu zawodników, zmieniający się trenerzy. Jednemu odpowiadałem, kolejnemu nie... Do tego słabe wyniki, wizja spadku. Wszystko wiązało się w jedno - dodaje.
Wylot 3 dni przed meczem i puste trybuny
Kazachstan to druga przygoda zagraniczna w karierze Grzelczaka. I choć może nie jest to tak piękny kraj jak Grecja, to również ma niezwykłe miejsce. Chociażby ciągnące się przez setki kilometrów stepy, góry, rzeki. Piłkarze mogliby je podziwiać w trakcie wyjazdów, ale... - Nieraz jest tak, że do danej miejscowości mamy około 2 tys. km. Wylatujemy wtedy 3 dni przed meczem, lecimy do Astany, następnego dnia stamtąd do docelowego miasta. Jesteśmy na miejscu 2 dni przed spotkaniem, żeby zdążyć odpocząć. A później droga powrotna, która wygląda podobnie - opowiada.
Choć więc kluby nie narzekają na braki w finansach, to takie podróże na pewno nie ułatwiają pozyskiwania dobrych zagranicznych graczy. A drugi problem to kibice lub raczej ich brak. Trybuny podczas zmagań ligowych z reguły świecą pustkami, piłkarze podczas wyjść prywatnych rzadko są rozpoznawani. Kazachowie nie żyją bowiem futbolem. Mimo, że FK Astana grała nawet w Lidze Mistrzów, to na wyższym miejscu jest cały czas hokej na lodzie oraz kilka sportów indywidualnych. - Rzeczywiście, ilość fanów jest niestety nieporównywalna z Polską. Nie skłamię, jeśli powiem, że jest ich dosłownie garstka. Trochę lepiej było na finale krajowego pucharu, który odbywał się na Stadionie Narodowym w Astanie, ale też nie można tego porównać z tłumami, jakie pojawiają się na finale Pucharu Polski - podkreśla Grzelczak.
Niemniej nawet mimo kilku minusów Polak jest zadowolony z pobytu w Atyrau, gdzie jest największą gwiazdą. Jego kontrakt wygasa z końcem roku, a jak potoczą się dalsze losy? Nie wiadomo. Dużo może zależeć od tego, czy drużyna zdoła obronić się przed spadkiem. - Aż szkoda, że sezon niebawem się kończy. Nie stawiam jednak przed sobą żadnych celów, wszystko jest w moich nogach. A co z tego wyjdzie? Czas pokaże. Niemniej nie miałbym nic przeciwko, gdybym miał zostać w Kazachstanie na dłużej - kończy.
[b]
[/b]