[b]
"Piłka Nożna": Miniony rok był, odkąd jest pan prezesem Legii, najtrudniejszy?
[/b]
Bogusław Leśnodorski: Był zdecydowanie najtrudniejszy w całym moim życiu.
A jeśli idzie o wyniki sportowe - najmniej satysfakcjonujący? Legia wygrała Puchar Polski, została wicemistrzem kraju i awansowała do grupy w Lidze Europy, więc taki wynik ucieszyłby każdy klub w Polsce. Każdy, z wyjątkiem Legii.
- Zdobyliśmy punkt za mało, żeby zostać mistrzem Polski, to fakt. Nie ułożyło nam się, nie ma sensu ściemniać, że byliśmy i jesteśmy z tego powodu szczęśliwi. Bo nie jesteśmy. Jesienią meczów było zdecydowanie za dużo, dla zawodników to czyste zabójstwo. I nie chodzi tylko o to, że nie było czasu na porządną regenerację, choć prawdą jest, że nie było, ale przede wszystkim brakowało czasu na solidny trening. Uczyliśmy się funkcjonowania w takich warunkach. Na dodatek suma nieszczęść, które nas dopadły także mogła zwalić z nóg. W porównaniu do zespołu z jesieni 2014 roku, który świetnie punktował w Lidze Europy, wypadli Ivica Vrdoljak, Ondrej Duda, Miro Radović, Dossa Junior, Michał Żyro. Czyli połowa drużyny z tygodnia na tydzień padła. Rado odszedł, w Dudę koleżka wjechał w Turcji tak, że dobrze, że mu nogi nie urwał, podobnie było z Żyrą. Dossa zupełnie rozsypał się zdrowotnie, a na dodatek były problemy z Orlando Sa. W efekcie na mecie ligi zabrakło nam tego punktu.
Która ze wspomnianych absencji była kluczowa w ocenie właścicieli Legii? A może przedłużenie kontraktu z Henningiem Bergiem?
- Wszystko po trosze się na to złożyło, choć akurat nowego kontraktu Berga nie mieszałbym z nieszczęściami. Wolałbym się skupić na Ondreju. Przecież Duda, odkąd przyszedł do Legii, prawie w ogóle nie trenował. Wszedł do zespołu z rozpędu, i już w nim został. A potem albo grał, albo się leczył i wracał bez poważnego treningu. Obecny okres przygotowawczy jest pierwszym w jego dorosłym życiu. A to musiało odbić się na dyspozycji nawet tak utalentowanego chłopaka.
Opcja z Bergiem nie okazała się nie tylko fartowna, ale przede wszystkim właściwa. Przedłużenie kontraktu z Norwegiem nie było, zdaje się, szczególnie przemyślane.
- Tak się jednak wtedy umówiliśmy, a nasza wiarygodność była wówczas najważniejsza. Nie było kalkulowania: opłaca się, nie opłaca się.
Mam z tego wnioskować, że konieczność utrzymywania dwóch trenerów już pana nie uwiera?
- Uwiera, pewnie, że uwiera. Bo każdego na naszym miejscu by uwierała. Tyle że nie ma już sensu do tego wracać. Wiedzieliśmy, że tak będzie w momencie podejmowania decyzji o zatrudnieniu Stanisława Czerczesowa, i dziś nie jest to już tematem jakichkolwiek dyskusji. Jest tak, jak musi być, mówienie o tym nie zmieni faktu, że trenerowi Bergowi będziemy musieli płacić do momentu znalezienia przez niego nowej posady
A jeśli zrobi sobie jeszcze 2,5-letni urlop?
- To trudno...
A Radovicia opłacało się sprzedać? Jak patrzy pan na ten transfer z rocznej perspektywy?
- Dziś to wyłącznie gdybanie. Po wyjeździe z Legii Miro rozegrał dwa mecze, a potem pauzował przez dziewięć miesięcy. Nie można wykluczyć, że podobny pech przytrafiłby mu się również w Warszawie. Mamy jednak świadomość, że brak Radovicia na pewno nie pomógł w kluczowych momentach. Absencja jego, Dudy i Żyry okazała się po prostu zbyt dużą stratą dla naszego bloku ofensywnego.
A potem zabrakło pieniędzy z niedoszłego transferu Dudy do Interu.
- Prawdopodobnie, ale tego też nie będziemy wiedzieć nigdy na pewno. W czerwcu wydawało się, i nam, i Ondrejowi, że do transakcji dojdzie już za tydzień. Tymczasem nie doszło, a przez to ponownie zabrakło solidnych treningów. Dlatego wiem, że w taki proces Legia nie zaangażuje się już nigdy więcej.
Nauka wypłynęła z tego taka, że jeśli pojawia się wysoka oferta, to lepiej nie kłócić się o szczegóły, tylko trzeba sprzedawać czołowego piłkarza na pniu?
- Myśmy się o nic nie kłócili, kasa była kwestią wtórną. Włosi mieli dokonać zakupu, ale nie dokonali, bo nie sprzedali kogoś, kogo planowali wytransferować. Potem proponowali jeszcze jakieś karkołomne konstrukcje, ale to nie miało nic wspólnego z finansami. Transfer Dudy do Interu naprawdę nie rozbił się o pieniądze.
Wróciłem do tej kwestii, jeśli bowiem jest kilkumilionowa oferta dla Nemanji Nikolicia, a podobno pojawiła się z HSV, to może nie ma sensu zwlekać nawet tygodnia, tylko trzeba sprzedawać? Bo lepszego momentu na tak zyskowny transfer Węgra może nie być już nigdy.
- To prawda, że może nie być. Tyle że na dziś naszym priorytetem jest wygrywanie, które Niko gwarantuje. On dobrze czuje się w Warszawie, a Legia dobrze czuje się z nim w składzie. Dlatego nie będę wchodził w jakiekolwiek negocjacje dotyczące ofert dla Nemanji. Jeśli pojawiłaby się twarda i bezwarunkowa propozycja, która byłaby satysfakcjonująca dla klubu, poszlibyśmy i zapytali, czy interesuje również zawodnika. W przeciwnym wypadku nie będziemy ani jemu, ani sobie zawracali głowy.
A jest pan przekonany, że to napastnik wokół którego można zbudować zespół zdolny do zakwalifikowania się do Ligi Mistrzów?
- To jest taki piłkarz, którego chciałby mieć każdy w Europie. Bo strzela bramki. A napastnik powinien strzelać bramki.
Każdy, ale z wyjątkiem selekcjonera reprezentacji Węgier.
- Bo oni grają łupankę na dużego gościa-ścianę, Tamasa Priskina, do którego wykopują na aferę i musi ostro, fizycznie powalczyć z obrońcami o pozycję. Tymczasem Legia gra w piłkę, dlatego tak zaawansowany napastnik jak Niko świetnie odnajduje się w naszej taktyce.
Do pewnego momentu. W fazie grupowej Ligi Europy nie zdobył przecież ani jednego gola.
- To nie jego wina - nie strzelił, bo nikt mu dobrze piłki nie podał. Taka jest prawda. Jeśli ktoś strzela bramki, to będzie strzelał na każdym poziomie. Przecież nie było tak, że Niko miał cztery sytuacje i żadnej nie wykorzystał. Tylko pomocnicy nie stworzyli mu odpowiednich okazji. Zresztą meczów z Napoli nie brałbym w ogóle pod uwagę, bo jakością z jesieni Włosi dorównywali Realowi czy Bayernowi, to nie była nasza liga. Pojedynczy zawodnicy tego klubu mają w kontraktach wpisane wyższe klauzule odejścia niż Legia budżet przez trzy lata.
Jak wysoka musiałaby być oferta dla Nikolicia, żeby Legia była zainteresowana sprzedażą Węgra zimą?
- Nie chce mi się nawet spekulować.
Sprzedałby go pan za 3 miliony, czy może dopiero za 5 milionów?
- To zależy od sytuacji. Gdyby pojawiła się konkretna oferta na początku lutego za 3 miliony, a my mielibyśmy pewność, że damy radę domknąć transakcję dobrego napastnika za milion, którego mamy na oku, to pewnie warto byłoby o tym pomyśleć. Jeśli jednak propozycja za 4 miliony napłynęła, ale w ostatnim dniu okienka transferowego, i musielibyśmy zostać na rundę wiosenną bez zastępstwa dla Niko, to pewnie do transferu by nie doszło. Zresztą i tak w pierwszej kolejności liczyłoby się zdanie zawodnika. Bo na dziś z jego obecności w Legii zadowolone są naprawdę wszystkie strony. To znaczy piłkarz, klub i jego partnerzy z zespołu. Wystarczy powiedzieć, że Aleksandar Prijović miał grając z Nemanją lepsze statystyki przez rundę niż Orlando przez cały sezon.
Apropos Sa - odnoszę wrażenie, że mógłby się przydać takiemu trenerowi jak Stanisław Czerczesow, bo to nie był zły piłkarz. A już na pewno nie gorszy od Prijovicia.
- To prawda, że Orlando jest dobrym napastnikiem. Nawet bardzo dobrym. Co nie zmienia jednak faktu, że Alex przebił Portugalczyka pod względem statystyk o całą długość. Strzelił 10 goli, i miał bodaj 9 kluczowych podań, a to robi wrażenie.
Prijović miał incydent z Czerczesowem, po którym wyleciał z drużyny. Więc nawet na tle Sa aniołkiem także nie jest, tego nie ma sensu nikomu wmawiać.
- Każdy trener ma swoje metody funkcjonowania i wyznacza swoje granice. I zawodnicy muszą się do nich dostosować. A skoro Alex je przekroczył, musiał ponieść karę.
Nie sądzę jednak, żeby ktokolwiek pozwolił sobie na to, żeby Prijović machał mu przed nosem rękami.
- Nie słyszałem o takim incydencie, wydawało mi się, że poszło o jakąś sprzeczkę z Igorem Lewczukiem, ale nie wnikałem za mocno w całą sytuację. Jakoś nie widzę zresztą tego, żeby Alex mógł trenerowi pomachać rękoma przed nosem. Nawet jeśli jednak do tego doszło, jak pan się upiera, w jakichś emocjach, to potem piłkarz wielokrotnie udowodnił, że bardzo chce trenować i grać na warunkach, które postawił szkoleniowiec. I nie tylko trener Czerczesow widział zaangażowanie Prijovicia i jego wkład do gry zespołu. Zatem incydent poszedł w niepamięć.
[nextpage]A pan wyznaczył granice Czerczesowowi, czy rosyjski trener może bezkarnie krytykować pracę w akademii, określając ją przedszkolem?
- Media muszą o czymś pisać, dlatego rozumiem, że skoro ludzie chcą czytać o Legii, to robi się show ze stwierdzenia: przedszkole w odniesieniu do naszej akademii. Tymczasem żaden trener na świecie, walcząc o mistrzostwo, nie zadeklaruje, że w kolejnej rundzie postawi na młodzieżowców bez żadnego doświadczenia w seniorskiej piłce. To nie oznacza, że oni są źli, albo nie mają potencjału i w przyszłości nie będą stanowili trzonu pierwszego zespołu. Po prostu na dziś to jest przedszkole, z którego nie można przeskoczyć od razu do liceum. To logiczne.
I pewnie merytorycznie uzasadnione. Co jednak nie zmienia postaci rzeczy, że Czerczesow taką wypowiedzią negatywnie wpłynął na wizerunek Legii. Wolno mu?
- Czerczesow powiedział prawdę, i to dla mnie zamyka sprawę. Na pierwszym obozie na Malcie trenowali chłopcy z akademii, co najmniej jeden zmieści się w kadrze na drugi obóz, inni także dostaną szansę w ekstraklasie. A jeszcze więcej trafi na wypożyczenia do innych klubów, także pierwszoligowych, żeby mogli zbierać doświadczenia. Bo to jest naturalna droga dla naszych wychowanków, którą przechodzili choćby Artur Jędrzejczyk, czy Kuba Kosecki, zanim byli gotowi do gry w Legii. Teraz przecież zawodnicy, którzy wyszli z akademii, że wspomnę tylko Kamila Mazka, czy Kubę Araka, ale jest ich o wiele więcej, także grają w klubach, których celem co roku nie jest mistrzostwo Polski. Bo tylko w takich zespołach mogą harmonijnie się rozwijać. Jeśli spojrzymy na liczbę wychowanków Legii w ekstraklasie i pierwszej lidze, to żaden inny klub nie może się z nami równać pod tym względem. I długo nie będzie mógł.
Berg nie wypromował nikogo z akademii. Czerczesow będzie miał, pańskim zdaniem, bardziej szczęśliwą rękę do wychowanków?
- Legia nie jest klubem, którego podstawowym zadaniem jest promowanie zawodników. Celem jest wygrywanie i walka o mistrzostwo Polski. OK, chcemy szkolić świetnych piłkarzy, wygraliśmy przecież rozgrywki CLJ, i robimy wszystko, aby optymalizować szanse naszych wychowanków w seniorskiej piłce, ale to nie oznacza, że będziemy komukolwiek stwarzać specjalną ścieżkę. Niektórzy wychowankowie, jak choćby teraz Rafał Makowski, przebiją się bezpośrednio z akademii i drugiej drużyny, a inni będą wracać po zdobyciu doświadczeń w innych klubach, w których presja wyniku jest mniejsza. Zresztą nie oszukujmy się - promocja takich zawodników jak Dominik Furman, czy Daniel Łukasik mogła mieć miejsce tylko w sytuacji, gdy ITI nie dało pieniędzy na transfery i trenerzy musieli jakoś uzupełnić luki w składzie. Potrzeba okazała się matką wynalazków, to nie był wynik jakiegoś planowego działania.
Wcześniej także udało się wyszkolić zawodników, na których Legia sporo zarobiła. Maciej Rybus, Ariel Borysiuk, Rafał Wolski to najlepsze przykłady.
- Legia nadal sprzedaje i będzie sprzedawać zawodników. Młodszych i starszych, takich, na których można zarobić, ale też i takich, którzy z różnych przyczyn nie osiągnęli zakładanego poziomu.
Rozumiem zatem, że obecnej Legii jest bliżej do formuły budowy zespołu przyjętej w Barcelonie niż Realu Madryt?
- Barcelona hołduje swoistemu systemowi gry, który najlepiej rozumieją wychowankowie, a przy okazji płaci piłkarzom najwyższe pensje, lepsze niż Real. Z kolei w Madrycie wraz z częstymi zmianami trenerów zmieniają filozofie budowy pierwszego zespołu i kierunki rozwoju szkolenia, i częsta fluktuacja nie sprzyja stabilizacji i stawianiu na wychowanków, których duża liczba gra za to w innych klubach...
... ale gorszych niż Real.
- Zgoda, gorszych. Tyle tylko, że Real ma Cristiano Ronaldo i chcąc nie chcąc, musi się kręcić wokół niego. Ale nie tylko z tego powodu nie jesteśmy polskim Realem Madryt. Jeśli już, to chcielibyśmy mieć w Polsce status podobny jak Bayern Monachium ma w Niemczech, ale i tak najważniejsze jest, żeby nasi wychowankowie dobrze radzili sobie w seniorskiej piłce. I tak było, jest i na pewno będzie, ponieważ spora grupa już teraz świetnie rokuje.
Legia wyjęła z Lecha Kaspra Hamalainena, Cracovii zabierze Denissa Rakelsa, wyjmie kogoś z Piasta i liga będzie pozamiatana - tak wypowiedział się niedawno trener Cracovii Jacek Zieliński. Co pan na to?
- Stwierdzenie, że Legia wyjęła z Lecha Hamalainena jest piramidalną bzdurą. Kasper jest bardzo dobrym piłkarzem, ale zachowaliśmy się wobec niego, ale i klubu z Poznania super fair, bo nie zwracaliśmy się do Fina w trakcie rundy jesiennej. Nie przedłużył kontraktu, był wolnym zawodnikiem, chciał grać w Legii - więc gra. Z kolei Rakels ma klauzulę odstępnego wynoszącą 500 tysięcy euro, zarówno dla nas, jak i dla każdego innego kontrahenta. Zakładam zatem, że ludzie w Cracovii są dorośli, więc powinni zdawać sobie sprawę, co podpisują. Natomiast z Piasta nikogo nie chcemy. To całe story na temat wyjmowania piłkarzy z innych czołowych polskich klubów. Zresztą Legii nie stać na udział w cenowych licytacjach. Jeśli Bartosz Kapustka, strzelam, ma klauzulę odejścia w wysokości 2 milionów euro, to pozostaje poza naszym zasięgiem.
A na Rakelsa Legię byłoby stać?
- Byłoby, ale dotąd nie było tematu. Choć zbudował mnie ten chłopak stwierdzeniem, że mu się w Legii podoba. To oznacza, że jest gościem z charakterem. Tyle tylko, że w mojej ocenie jest chyba bardziej napastnikiem niż skrzydłowym, którego szukamy w pierwszej kolejności.
Naprawdę zawodnik z tak ułożoną lewą nogą jak Patrik Mraz nie przydałby się Legii?
- Słowak rzeczywiście rozegrał świetną rundę, ale zobaczymy czy utrzyma skuteczność wiosną. Zwłaszcza, że był elementem dobrze funkcjonującego systemu, który został już w lidze rozpracowany. Trzeba więc wstrzymać się z ocenami do zakończenia obecnego sezonu. Bo na razie to był zbyt krótki okres, żeby się zachwycić na stałe. Mraz był najlepszy na swojej pozycji w Polsce, ale o jego ewentualnym transferze jeszcze nie myśleliśmy.
Świadomie albo nie, zrobiliście kuku Lechowi sprowadzając Hamalainena. O to też chodziło?
- Widziałem, że zrobiło się wielkie zamieszanie, ale dla nas decydujące było, że to kawał piłkarza, a nie, że zacznie wrzeć w Wielkopolsce. Nie wiem, czy w Poznaniu mają kompleksy na punkcie Legii, czy nie, zresztą nie lubię nawet tego słowa. Szanuję każdego przeciwnika, ale ostatnio najbardziej oczywiście zespół Lecha, który jest aktualnym mistrzem Polski i naszym naturalnym najgroźniejszym rywalem. I to w naszym dobrze pojętym interesie jest, żeby grał jak najlepiej. A zwłaszcza do momentu, kiedy to my jesteśmy pierwsi, a oni drudzy.
Nie odnosi pan jednak wrażenia, że Legia przepłaciła kontrakt Hamalainena?
- A skąd pan wie, ile dostał w Warszawie?
Wiem, ile oferował Lech, więc to logiczne, że Legia musiała zaproponować lepszą pensję. Zresztą media oszacowały bardzo wysoko kontrakt podpisany przez Fina w stolicy. A pan niczego nie dementował.
- To błędne myślenie, to w ogóle tak nie działa. Przepłacać musiałby klub słabszy, a nie lepszy. Biorąc na logikę, nawet jeśli dawalibyśmy trzy, czy nawet pięć procent mniej od każdego innego klubu w Polsce, i tak zdecydowana większość ligowców, o ile nie wszyscy, przyszłaby do Legii. Najbliższa rodzina ma oczywiście duży wpływ na decyzje zawodników, ale przede wszystkim istotna jest ocena możliwości klubu.
Lech proponował Hamalainenowi pensję w wysokości 30 tysięcy euro miesięcznie...
... a my nie musieliśmy tej kwoty przebijać. I na tym zakończmy wątek płacowy. Proszę tylko włożyć między bajki, że w Poznaniu dają mniejsze pensje niż Legia. Tylko że finanse na tym poziomie - gdzie różnice są kosmetyczne - mają naprawdę drugorzędne znaczenie. OK, w Legii zawodnicy zarabiają pewnie przeciętnie dwa razy więcej niż w innych polskich klubach, ale wynika to z faktu, że bardzo duże kwoty podnoszą z boiska, a nie z tytułu wysokości pensji.
Barry Douglas i Marcin Kamiński też byli na liście życzeń Czerczesowa?
- Nie. Uznaliśmy, że Douglas słabo broni, to bardziej pomocnik niż obrońca, a piłkarz o takiej charakterystyce nie był nam potrzebny. Kamiński, który bardzo dobrze gra piłką, był natomiast kiedyś w kręgu zainteresowań Legii. Ostatnio - przed dwoma laty.
[nextpage]Ilu jeszcze transferów Legii można się spodziewać zimą? To znaczy ile zakupów obiecaliście Czerczesowowi?
- Nie obiecywaliśmy nikogo, to jakaś ściema. Jedyne, co mogliśmy zagwarantować to, że będziemy wspólnie ostro pracować nad wzmocnieniem składu. Oczywiście w granicach naszych możliwości. Notabene trener Czerczesow jest bardzo zadowolony z pracy włożonej przez zespół podczas zgrupowania na Malcie i bardzo optymistycznie spogląda na wiosenną część rywalizacji, co wcześniej wcale nie było tak oczywiste. Uznał nawet, że dla pełnego bezpieczeństwa brakuje w kadrze już tylko jednego klasowego skrzydłowego.
A po co zatem Legii Borysiuk?
- Bo to jest dobry zawodnik. Nawet bardzo.
W klubie jest (było w momencie przeprowadzania tej rozmowy – przyp. red.) jednak kilku innych na tę pozycję, którzy zapewniają podobną jakość. Ivica Vrdoljak, Furman, Stojan Vranjes, a przede wszystkim Tomasz Jodłowiec. A i Michał Pazdan także świetnie sobie radzi w tym sektorze boiska.
- Jodła ma zupełnie inną charakterystykę, a Pazdan występuje na stoperze. Uznaliśmy po prostu, że brakuje nam właśnie takiego zawodnika, a że pojawiła się możliwość sprowadzenia Ariela, nie mieliśmy wątpliwości, znając jego klasę, że będzie przydatny. Dlatego kupiliśmy Borysiuka do Legii.
Czy ta decyzja zdeterminowała przyszłość Furmana, który był wypożyczony, w klubie?
- To tak nie działa w profesjonalnym futbolu. Jedyne, co mogło determinować przyszłość Dominika, ale i Ariela w Legii, to forma w najbliższej rundzie. Mieliby równe szanse. Nikt nie patrzyłby kto jest kupiony definitywnie, a kto tylko wypożyczony. Decyzję o skróceniu wypożyczenia z Tuluzy do Legii podjął Furman.
Przystaliśmy na prośbę zawodnika.
Na Borysiuka pieniądze wyłożył fundusz inwestycyjny, z którym współpracujecie od jakiegoś czasu?
- Nie, to był transfer dokonany za własne pieniądze. Nie korzystaliśmy w tym okienku z pomocy funduszu. Powiększyliśmy budżet płacowy, zaryzykowaliśmy też na rynku transferowym, ale liczymy, że właśnie dzięki temu wpływy do klubowej kasy także okażą się większe i wydatki uda się zbilansować.
Na jakie pozycje jeszcze szukacie piłkarzy?
- Lewy obrońca zawsze by się przydał, choć Łukasz Broź i Jędrzejczyk mogą z powodzeniem występować na tej pozycji. Poszukujemy oczywiście skrzydłowego, ale jak pojawiłaby się okazja do sprowadzenia klasowego napastnika, to także na pewno byśmy z niej skorzystali. Do ostatniego lutego będziemy wnikliwie patrzyli na to, co dzieje się na rynku transferowym.
To dowód, że budujecie już zespół z myślą o awansie do fazy grupowej Ligi Mistrzów? Piłkarza sprowadzonego już w trakcie ligi trudno będzie wkomponować do zespołu przed rozpoczęciem fazy finałowej ESA 37.
- Na razie budujemy drużynę na mecz z Jagiellonią, od którego rozpoczniemy wiosenne rozgrywki. W dłuższej perspektywie - zdolny do wywalczenia Pucharu Polski i mistrzostwa. Dalej w przyszłość nie wybiegamy. O inne cele będziemy się martwić, jeśli uda się zrealizować te podstawowe. Dzięki powtarzalności w poprzednich sezonach moglibyśmy liczyć na rozstawienie w eliminacjach Champions League. I to na dziś jedyna pewna informacja w tym temacie.
Boli pana, że biedny, dysponujący 18-milionowym rocznym budżetem, Piast mocno wysforował się przed Legię jesienią?
- Nikomu do kieszeni nie zaglądam, ale lider z Gliwic ma najlepszego sponsora w Polsce, czyli miasto. Poza tym, jeśli odliczymy premie, to nasz budżet na pierwszą drużynę nie jest nawet dwukrotnie wyższy niż Piasta. Różnica nie jest więc wcale kolosalna. Co nie zmienia faktu, że to klub, który działa bardzo sensownie. Dlatego jego dobra pozycja nie tylko mnie nie boli, ale cieszę się, że do gry włączył się tak poważny rywal. Będę nawet trzymał kciuki, żeby nie okazało się, że tylko na chwilę. Poza tym - bądźmy obiektywni. Gdyby nie konieczność rozgrywania 37 meczów jesienią, Legia miałaby dziś pięć, dziesięć punktów więcej, a zatem co najmniej tyle, ile na jesieni uzbierał Piast.
Macie pomysł, jak powalczyć z tą nieuczciwą, w porównaniu z zagraniczną konkurencją, dawką meczów. Zwłaszcza w początkowym okresie sezonu?
- Nie wiem, czy słowo "nieuczciwa" jest właściwie użyte w tym kontekście. Reguły narzuca UEFA, są znane powszechnie, a my je przyjęliśmy. Prawda jest jednak taka, że aby znacząco podwyższyć wartość praw telewizyjnych dla polskiej ekstraklasy nasze kluby muszą zacząć bardziej liczyć się w Europie. A skoro nie ma przypadku w tym, że drużyny, które grają w pucharach mają potem w komplecie kłopoty w lidze, trzeba zastanowić się, jak wyrównać ich szanse najpierw w kraju. Bo teraz, co pokazują jesienne wyniki Legii, Lecha, ale też Jagiellonii, a przede wszystkim Śląska - mają gorzej niż reszta. Niezależnie od tego, poważnie zastanawiamy się, żeby jesienią w Pucharze Polski grać wyłącznie drugą drużyną.
Przestał pan być zwolennikiem formuły ESA 37. Dlaczego?
- Z prostej przyczyny - co miała dać naszej lidze, już dała. Teraz najwyższa już pora na powrót do klasycznej formuły rozgrywek. Bez większego znaczenia, czy w 18- czy 16-zespołowym składzie, bo z perspektywy Legii to żadna różnica. Choć pewnie lepiej dla innych byłoby, gdyby powiększenie liczby drużyn w ekstraklasie zostało nieco odwleczone w czasie.
Ma pan już pomysł na uświetnienie obchodów stulecia klubu?
- Jubileusz będziemy celebrować przez cały rok, już odsłoniliśmy specjalną wystawę poświęconą rocznicy istnienia Legii w naszym muzeum. Jeśli natomiast idzie o mecz, który miałby być centralnym punktem obchodów - bo rozumiem, że o to pan pyta - to jeszcze nie ma decyzji. Najbardziej sensowny wydawałby się termin tuż po zakończeniu obecnego sezonu, ale nadal nie podjęliśmy decyzji, czy lepiej byłoby rozegrać jedno spotkanie, czy raczej dwumecz. W grę wchodzą topowe zespoły z Hiszpanii, Anglii, Niemiec i Włoch, lecz na dziś rywal nie został jeszcze wybrany.
Nie chcecie zbyt dużo dokładać do takiego towarzyskiego spotkania?
- Nie chcemy na nim zarabiać. Dołożyć, jeśli trzeba - będziemy w stanie. Pieniądze to jednak sprawa wtórna. Właścicielom Legii zależy, żeby było to święto, a nie kolejny Supermecz, dlatego tak starannie szykujemy się do tego wydarzenia.
Rozmawiał Adam Godlewski
Łukasz Piszczek przedłużył kontrakt z Borussią Dortmund
Brakujący element czyli Lewandowski w Paryżu
Wartość Zielińskiego wzrosła stukrotnie
Krzysztof Lijewski: Brakuje słów. To był blamaż!
{"id":"","title":""}