O zgrozo…
O tym, że pacjent ma być operowany wiadomo od roku. Natychmiast pojawiły się koncepcje, co trzeba zrobić w pierwszej kolejności, by jak najlepiej się do niej przygotować. Mijały jednak kolejne dni, tygodnie i nawet miesiące, a pacjent o dumnie brzmiącej nazwie Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie nadal nie wie co z nim będzie.
Komitetów organizacyjnych niebawem będzie więcej niż kilometrów autostrad w obu krajach razem wziętych. Co chwilę słyszymy o kolejnych spotkaniach, czy to prezydentów miast, przedstawicieli związków piłkarskich, czy też czołowych polityków Polski i Ukrainy. Jakież to niesamowite, gdy po tych wszystkich wizytach zostajemy poinformowani, że - zrobimy, wybudujemy, zmodernizujemy… itd. Prawdziwy optymizm, czy dobra mina do złej gry?
Zapalony kibic futbolu, Donald Tusk, w którego rząd według sondaży ślepo zapatrzony jest co drugi Polak, wiele sobie obiecuje po tej imprezie. Każdy jednak wie, że obietnica i polityka ze sobą w parze nie chodzą. Póki co i jego ludzie nie uzdrowili służby zdrowia, więc jak tu myśleć o całej tej operacji. Choć bacznie śledzę jej rozwój, to nie zauważyłem człowieka, który silną ręką i z chirurgiczną precyzją by to wszystko ogarnął. Wielu jest natomiast takich, którzy swoim nazwiskiem chcą oznaczyć coraz to nowsze koncepcje. Do tego towarzystwa brakuje chyba tylko posła Palikota, bo może on by na to wyskoczył z jakąś antykoncepcją lub wibratorem. Czy zatem już możemy popadać w panikę? Poczekajmy. Przełomowy wydaje się być rok 2009, bo jeśli wówczas na placach budowy nie będą zasuwały kopareczki, a z robotników nie będą się lały hektolitry potu, to…
… na sali zapanowała nagle histeria, a na monitorach pojawiły się linie ciągłe. - Tracimy go! - krzyknęło kilku lekarzy. Po wcześniejszych debatach, wreszcie przystąpili do ratowania pacjenta, ale czy nie za późno?