Maria Andrejczyk: To nie mój świat. Usiadłam i zaczęłam płakać

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Maria Andrejczyk
PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Maria Andrejczyk
zdjęcie autora artykułu

- Miałam propozycję nagiej sesji, ale nie jestem jeszcze na to gotowa. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę - mówi nam czwarta oszczepniczka igrzysk olimpijskich Maria Andrejczyk. - Mój cel to medale, a nie parę zdjęć na czerwonym dywanie.

W tym artykule dowiesz się o:

Kamil Kołsut, WP SportoweFakty: Ile dostała pani ofert matrymonialnych po igrzyskach w Rio?

Maria Andrejczyk (polska oszczepniczka): Dwa, trzy tysiące. To oczywiście bardzo miłe. Już przed igrzyskami docierały do mnie różne oferty, także CV. Kibice wysyłali je do mnie, do mojej mamy. Działo się, było wesoło. Po Rio pisali już nawet po arabsku, czy chińsku. Pojawiały się wiersze. Nie wyrabiałam z czytaniem wiadomości.

Dostaję też dużo listów. Na te bardzo lubię odpisywać, bo to jednak większy wysiłek niż kliknięcie na Facebooku. Kiedyś w domu na strychu znalazłam pudło z listami moich rodziców. Może nieładnie z mojej strony, ale zaczęłam je czytać. I bardzo mi się spodobały.

Czuje się pani celebrytką?

Na jednym z portali przeczytałam ostatnio komentarze internautów mówiące o tym, że "Andrejczyk się skończyła, że robi z siebie celebrytkę". A ja przecież tylko wrzuciłam na Instagrama kilka zdjęć z wakacji. Czy czuję się celebrytką? Nie myślę tymi kategoriami. Mam pewne grono fanów i to jest dla mnie ważne. Przede wszystkim chcę być jednak dobrym sportowcem. To jest moim głównym celem - medale największych imprez sportowych, nie parę zdjęć na czerwonym dywanie.

Konta w portalach społecznościowych prowadzi pani sama?

Jestem perfekcjonistką. Uważam, że aby coś było dobrze zrobione, muszę to zrobić sama. Wtedy będzie mi się podobało.

Dotknął panią hejt?

Do tej pory mnie to jeszcze nie spotkało. Oczywiście, na Facebooku dostaję bardzo dużo wiadomości. Ktoś mnie kiedyś zapytał, czy przypadkiem metki nie biorę. Było też sporo seksistowskich komentarzy, czasem wręcz niesmacznych. Generalnie jednak ci, którzy się mną interesują, są naprawdę w porządku.

Trudno trzymać stopy na ziemi?

Nie miałam z tym problemu. Nikt z tych, którzy znają mnie od małego, nie zarzucił mi, że się zmieniłam. Pomogła mi wiara i ludzie, których mam wokół siebie. Rodzice, chrzestny, babcia, bracia, trener, chłopak, dwie przyjaciółki. Wiem, że nawet gdy cały świat będzie przeciwko mnie, oni będą dalej ze mną. To daje mi siłę i dystans.

ZOBACZ WIDEO Playboy, pokój na świecie i związki. Maria Andrejczyk odpowiada na pytania czytelników [color=#000000]

[/color]

Andrejczyk jest wszędzie pełno. Ma pani parcie na szkło?

Nie odbieram tego w ten sposób. Po prostu mnie zapraszają i jest mi z tego powodu bardzo miło. Poza tym, gdybym zaczęła odmawiać, od razu pojawiłyby się głosy: chyba jej odbiło! Oczywiście, znam swoje priorytety. Sport jest zawsze na pierwszym miejscu.

Dziś jest pani zawodniczką jednego konkursu?

Dla osób nie będących przy lekkoatletyce tak właśnie jest. Ot, Andrejczyk pojawiła się na igrzyskach i po igrzyskach jej nie ma. Prawda jest jednak taka, że z trenerem idziemy do przodu krok po kroku, wspinamy się szczebelek po szczebelku. Rok przed Rio byłam dwudziesta ósma na mistrzostwach świata i nigdy nie sądziłam, że poprawię się o dwadzieścia cztery miejsca już na igrzyskach. Teraz dopadła mnie kontuzja, musiałam poddać się operacji. Oczywiście - boję się, bo pierwszy raz jestem w takiej sytuacji. Wielu sportowców przede mną miało jednak podobnie i sobie radziło.

Podobało się pani w Rio? Był strach o bezpieczeństwo?

Tak. Wychodziłam w wiosce olimpijskiej na balkon i słyszałam strzały. Rio budziło we mnie strach także, jeżeli chodzi o ludzi. Bałabym się tam lecieć sama. Same igrzyska były jednak fajne, może poza jedzeniem. Bardzo podobała mi się tamtejsza przyroda. A samo miasto? Zaskoczyło mnie, spodziewałam się czegoś innego. Większej czystości, abstrakcji. Wszędzie widziałam biedotę. Inna sprawa, że rzadko opuszczałam wioskę. Dwa, może trzy razy. Najważniejsze, że byłam na Corcovado, przy pomniku Chrystusa.

Co podczas igrzysk działo się w pani rodzinnej wsi?

Wszyscy w Kuklach kibicowali! Dopytywali się mamy, jak tam mi idzie, kiedy startuję. A po eliminacjach zaczęły się "ochy" i "achy". Dzwonili z różnych telewizji. Pytali, czy mogą przyjechać na konkurs i nagrać, jak moja rodzina mi kibicuje. Nie zgodziłam się, to nie byłoby naturalne. Chciałam, żeby te emocje zostały w rodzinie. [nextpage]Jak wyglądają Kukle?

To mała wieś. Mamy duże jezioro, za nim jest Puszcza Augustowska. I wszędzie ta cisza! Tam nie da się inaczej niż tylko wziąć książkę, pójść nad jezioro i się opalać. To idealne miejsce na odpoczynek, relaks. W Kuklach jest najlepiej na świecie.

Gwiazdy rodzą się na wsi?

Nie można brać tego za regułę. Możliwe jednak, że osoby z mniejszych miast są bardziej ambitne. W tych dużych łatwiej wpaść w nieciekawe środowisko, dużo talentów się marnuje. Na prowincji takich pokus nie ma. Inna sprawa, że jest większy problem z infrastrukturą do treningu, ale dzięki temu wykuwa się sportowy charakter.

Po zakończeniu kariery wróci pani do Kukli?

Na pewno chciałabym mieszkać w podobnej okolicy. Jezioro, las. Dla mnie na wsi jest najlepiej.

To prawda, że Maria Andrejczyk ma dwie twarze?

Dziś bardziej jest widać Majkę żywą, energiczną. Bo jestem po prostu szczęśliwa. Kiedyś miałam w życiu więcej spokojnych okresów. Takich, w których człowiek chce po prostu wejść pod koc, wziąć książkę, napić się ciepłej herbaty.

Czasem włączam muzykę klasyczną i rysuję. Naturę, zwierzęta, krajobrazy. Zdarza mi się siedzieć tak do trzeciej, czwartej nad ranem.

Pani pasją jest też architektura.

Chciałabym w przyszłości projektować wnętrza. Kiedy byłam mała, wolałam kupować "Cztery kąty" niż "Bravo Girl". A teraz wolę sklepy z meblami od tych z ciuchami. Najpierw muszę jednak skończyć studia z filologii angielskiej.

Nie żałuje pani czasem, że nie ma "normalnego życia"? Praca, studia, imprezy.

Może i potrafiłabym się w nim odnaleźć, ale po tym, co przeżyłam i zobaczyłam, wiem, że chyba nie byłabym szczęśliwa. A tu, gdzie znajduję się teraz, jestem.

Jak się bawią sportowcy?

Jesteśmy normalnymi ludźmi, każdy czasem musi odreagować. Bardzo lubimy spędzać czas ze sobą. Podczas zgrupowań w wolnym czasie zawsze przesiadujemy w pokojach w większych grupach. Chłopaki lubią gry komputerowe, często gramy też w karty. Zwłaszcza w Mafię, której nauczyłam się w harcerstwie.

Kiedyś miała pani możliwość wyjazdu do USA.

Dwa lata temu. Miałam jedenaście propozycji i zastanawiałam się nad Florydą. Kiedyś studiował tam były rekordzista Polski w rzucie oszczepem Dariusz Trafas i bardzo polecał mi trenera, uczelnię. Wypełniałam już dokumenty. Usiadłam przed komputerem, popatrzyłam i zaczęłam płakać. Doszłam do wniosku, że to nie dla mnie. To nie mój świat. Zostałam w domu i wiem, że to najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Rodzinne wsparcie i mądry plan treningowy mojego trenera doprowadziły mnie do czwartego miejsca w Rio. To chyba najlepszy argument.

Na co pani czeka, oprócz nowej książki Dana Browna?

Na filmy - "Botoks", "Thor: Ragnarok". I na "Krucyfiks" o pięciu księżach, którzy zostali oskarżeni o morderstwo. Może to niestandardowe jak na 21-latkę, ale ciekawią mnie egzorcyzmy. Poza tym, przede wszystkim, czekam na mój pierwszy obóz i katorżniczy trening. Nie mam jeszcze na plecach takiego "lotniska", jak w Rio.

Anna Jagaciak powiedziała kiedyś, że ma kompleksy na punkcie swojej urody. Wy, kobiety-sportowcy, macie kompleksy?

Każdy ma, ale nie każdy o tym mówi. Ja też mam. Ale najważniejsze jest to, żeby się akceptować.

Zgodziłaby się pani na sesję dla "Playboya"?

Nie. Chyba, że nierozbieraną, która miałaby dobry przekaz. Choć i to na pewno nie dziś. Miałam już propozycję nagiej sesji, ale nie jestem jeszcze na to gotowa. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę.

Lekka atletyka to sport, w którym da się zarobić?

W porównaniu do piłkarzy i tenisistów jesteśmy biedni. Oczywiście, po osiągnięciu pewnego poziomu zarobki są w porządku, ale na początku więcej się w sport inwestuje, niż z niego ma. Niektórzy zawodnicy muszą chwytać się dorywczych prac, żeby mieć na obóz, na sprzęt.

Jest zazdrość?

Nie. Oczywiście, widzę różnice w zarobkach. Wiem, jak mają chociażby piłkarze w drugiej lidze. Nie ma się jednak co z tego powodu wkurzać. Wszyscy jesteśmy sportowcami i powinniśmy się szanować. Musimy ciężko pracować, aby lekka atletyka stawała się coraz bardziej popularna. Tylko w ten sposób możemy coś zmienić.

Autor na Twitterze:

Źródło artykułu: