Asystentka wniosła do studia wielkanocne bazie i pistolety na wodę. Shaquille O'Neal chwycił jeden z nich i wycelował w Charlesa Barkleya. Zlał go srogo na oczach milionów widzów. Na wielkim garniturze nie została sucha nitka. Tak z okazji polskiego śmigusa-dyngusa bawili się koszykarscy eksperci w amerykańskiej telewizji "TNT".
O'Nealowi polską kulturę pokazał Marcin Gortat. Zresztą - nie tylko jemu. Cała Ameryka mogła się wtedy dowiedzieć, że pierogi to nie to samo co kiełbasa. W rozmowie z Shaquiem prosto z parkietu Polak dokładnie mu to wyjaśnił, a w kolejnym odcinku "Inside the NBA" legendarny zawodnik LA Lakers dostał od naszej ambasady pierogi, kiełbasę, polskie piwo. Urządził ucztę na wizji.
- To były strzały PR-owe liczone w grubych milionach dolarów. Każdy podpis, każde zdjęcie, każdy uśmiech zostawiony w supermarkecie, to pozostawiona wizytówka nie Gortata, a Polski - wspominał Gortat w rozmowie z Pawłem Kapustą z WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO Cały świat żegna Kobego Bryanta. "Gdyby odciąć mu jedno z ramion, to wypłynęłaby z niego czerwono-czarna krew"
Był tego ogrom. Innego słynnego koszykarza, Toma Chambersa zabrał na wycieczkę do polonijnego sklepu mięsnego. Łodzianin oprowadzał Amerykanina, jakby był to kolejny odcinek "Makłowicza w podróży". Przez 12 lat gry w NBA koszykarz pełnił drugą - nietypową - rolę ambasadora. Opowiadał o Polsce kolegom, kibicom pokazywał ją na corocznych "nocach polskiego dziedzictwa". Zapraszał weteranów i innych znakomitych rodaków ze świata sportu, polityki czy sztuki. Raz w roku mecz Gortata w NBA był świętem polskiej kultury. Swój długi czas w elicie wykorzystał na maksa. Ani Maciejowi Lampe, ani Cezaremu Trybańskiemu nie udało się grać tam dłużej niż trzy lata.
Szczoteczka i "Diablo 2" w walizce
W koszykówkę zaczął grać późno. Nawet bardzo późno. Za dzieciaka marzył o karierze piłkarskiej. Trenował w Łódzkim Klubie Sportowym, widziano w nim bramkarza. Do dziś wspomina irytację mamy, wściekłej na konieczność prania zabłoconych bramkarskich strojów. Im dłużej jednak stał między słupkami, tym miłość do futbolu słabła. Trenował, rzucał się, ale jednocześnie spoglądał na sąsiednie boisko. Ćwiczyli tam młodzi koszykarze. Też chciał spróbować. W końcu się odważył. Miał 18 lat, gdy palnął do trenera: "Odchodzę. Będę grał w koszykówkę". Nikt w niego nie wierzył, a okazało się, że to był strzał - a raczej rzut - w dziesiątkę.
Jego droga do NBA wydaje się wyjątkowo krótka, ale kto się jej dokładnie przyjrzy, ten dostrzeże potężne wyboje. Trudno było. Chłopak nie miał nawet odpowiedniego sprzętu, nawet butów w potężnym rozmiarze. Braki z młodości musiał nadrabiać gigantyczną pracą. Siłownią, która na długie lata stała się jego drugim domem. Tak twierdzi Scott Brooks, trener Washington Wizards.
- Widziałem, ile czasu tam spędzał. Pracował naprawdę ciężko. Codziennie! - opowiadał "Przeglądowi Sportowemu". Gortat nieprzypadkowo dorobił się pseudonimu "Polish Hammer" i "Polish Mashine". Był nie do zdarcia.
Zagraniczną karierę zaczynał w Niemczech w 2003 roku, w RheinEnergie Kolonia. Opowiadał później Łukaszowi Ceglińskiemu na łamach Sport.pl, że wylatując do Niemiec, zabrał tylko szczoteczkę do zębów i ulubioną grę - "Diablo 2". Po prostu nic więcej nie miał.
Po czterech latach spełnił się sen o NBA. Podpisał kontrakt z Orlando Magic. Grał tam cztery lata, kolejne trzy w Phoenix Suns, potem pięć w Wizards. Ostatni rok spędził w Los Angeles Clippers. Łącznie rozegrał 806 meczów w sezonie regularnym i 86 w fazie play-off, w tym jeden w finale NBA. W szczytowej formie nie opuścił żadnego spotkania.
Gdy w niedzielę 16 lutego ogłosił koniec kariery, telewizja CNN informowała o tym na żółtym pasku. Od tej wiadomości Wolf Blitzer zaczął serwis informacyjny, mówił o Polaku długo, by zakończyć polskim: "Dziękuję". Kilka dni później koszykarzowi podziękował również klub Washington Wizards. "Zawsze będziesz częścią naszej drużyny" - napisano w pożegnaniu.
Nie chciał odcinać kuponów. Grać za dużo mniejsze pieniądze niż w szczycie kariery. Marzył o mistrzostwie NBA, więc po zakończeniu etapu w Los Angeles Clippers czekał na ofertę od ekipy walczącej o tytuł. I choć wciąż ceniono jego siłę, to specyfika gry środkowych była już inna. Trenerzy zaczęli wymagać, by częściej prowadzili akcje i rzucali z dystansu. To oddaliło Gortata od wymarzonego transferu.
- Wykonywał dużo brudnej roboty na parkiecie - chwalił go Jamal Crawford z Golden State Warriors w "Rzeczpospolitej". I trafił w samo sedno. Polak wysoki na 211 cm nie bał się ostrych starć, stawiał mocne zasłony i walczył o każdą zbiórkę. Bywało, że rywale odbijali się od niego jak od… czołgu.
Historie do książki
Był skazany na sport. Ojciec - wojskowy - zdobył dwa brązowe medale na IO w boksie. Matka - reprezentowała Polskę w siatkówce. Dwa mocne charaktery. - Samiec i samica alfa. Jeden nie odpuścił drugiemu. Bardzo uparci i zawistni - opowiadał nam kiedyś koszykarz. Po wyjeździe Marcina z ŁKS-u do Niemiec rodzice wzięli rozwód po latach życia w separacji.
Z bratem natomiast wylądował w sądzie. Ten wyżalił się na warunki w malutkim mieszkaniu ojca i skarżył Marcina, który miał kupić mu nowy dom i auto. Wszyscy zobaczyli odrapany blok na warszawskim Mokotowie zestawiony z rezydencją koszykarza w North Arlington i drogimi samochodami. Swojej racji Gortat dowiódł w sądzie, Robert musiał przeprosić. Wtedy też pogorszyły się jego relacje z ojcem.
Sprawa rozbrzmiała, gdy koszykarz był niekwestionowanym liderem Wizards. Zespół otarł się o finał konferencji, a Polak miał już zapewniony pięcioletni kontrakt wart 60 mln dolarów. Waszyngton odpadł w play-offach z Atalanta Hawks, nasz zawodnik wypadł blado przez zatrucie pokarmowe. Żeby zagrać, wziął trzy kroplówki, ale sił wystarczyło raptem na 12 minut. W 2009 roku jedyny raz zagrał w finale NBA. Przegrał z Orlando Magic.
Marzenie o mistrzostwie pozostało niespełnione. Tak jak te o sukcesach z kadrą. Ale to dużo bardziej skomplikowana historia. Siły kadry nie można było skoncentrować na jednym, silnym środkowym i wymagać od niego również punktowania. Najlepszym wynikiem było dziewiąte miejsce na Eurobaskecie. W 11-letniej karierze reprezentacyjnej (2004-2015) nie po drodze było mu z Polskim Związkiem Koszykówki. Często żartował z działaczy, krytykował słabą promocję dyscypliny i nazywał siebie "promocją PZKosz".
I choć w kadrze nie gra od lat, napięcie wciąż jest wyczuwalne. - Liderem trzeba być na boisku, a nie w mediach społecznościowych - mówił podczas Balu Mistrzów Sportu prezes Radosław Piesiewicz, kiedy reprezentacja odbierała nagrodę drużyny roku po występie na MŚ w Chinach. Wielu obserwatorów uważało, że był to przytyk pod adresem Gortata. Ten odpowiedział na łamach Sport.pl, że prezes jest "karierowiczem".
Krytykę zawiedzionych kibiców zbierał jednak regularnie. Że odpuszcza kadrę i skupia się na NBA. Fanów dzieliło także jego życie w USA. Irytowało otwarte mówienie w amerykańskim stylu o wielkich kontraktach, rezydencjach, najlepszych autach i milionach dolarów. - Jeśli twój problem to za mało pieniędzy, zmień to. Haruj więcej, wstawaj wcześniej, kładź się później. Jeśli uważasz, że masz za mało, to zapie…laj, żeby podpisać większy kontrakt - mówił jednak na naszych łamach.
W ostatnim roku też budził sporo kontrowersji. Komentarze do występów Polaków na MŚ w Chinach bywały czasem uszczypliwe lub błędnie rozumiane. "Cieszę się z wygranej, ale Chiny nam ten mecz oddały" - napisał po zwycięstwie nad gospodarzami wspomaganymi przez sędziów. Spotkanie było kluczowe, bo przybliżyło nas do drugiej fazy grupowej.
Wielka Hiszpania na drodze Polaków. Gigant mocno osłabiony
Później dobrowolnie wpędził się w wielką burzę związaną z materiałem "Wiadomości" TVP o bezwizowej podróży do USA. Telewizja wysłała tam byłego polityka i pracownika telewizji. Rodaka na nowym kontynencie przywitał Gortat. Przeciwnicy TVP grzmieli, że to ustawka, a koszykarz wyjaśnił sprawę krótko. Nazwał ich "debilami".
Branża filmowa
Po bogatej karierze 36-latek ma zniszczone kolana, kręgosłup i stawy. To rachunek za kilkanaście lat w niesamowitym reżimie. Koszykarze nie trenują wyłącznie z drużyną. Lwią część pracy wykonują sami - w siłowni albo rzucając do kosza. Najwięksi z nich jak Kobe Bryant wstawali o 4:15, żeby doskonalić swoje zagrania. Nie schodził z parkietu, aż nie oddał 800 rzutów. Biegi, liczne skręty i wyskoki dają stawom niezły wycisk.
W długotrwałej obsesji doskonałości łatwo popaść w sportową depresję. Gortat poznał to na własnej skórze. - Rzuciłem się w wir pracy. I nie mówię o pracy zawodowej, czyli koszykówce. Spotkania, nagrania, rozmowy, wizyty, campy z dziećmi, fundacja i praca w papierach - muszę non stop coś robić. To działanie jest dla mnie lekarstwem - wyjaśniał później, w jaki sposób wygrzebał się z dołka.
Kolejna zapaść mu nie grozi. Po roku bez gry wie, jak wygląda wstawanie bez porannego treningu i śniadania w klubie. Bez pytań "dobra, co ja mam, k…a, ze sobą zrobić?! Od czego mam zacząć?!". Przed nim kolejne wyzwania.
- Wiem, gdzie rodzice popełnili błędy. Dzięki temu wiem, jaką chciałbym mieć w przyszłości rodzinę - wyjaśnił. Nie chce być też jak koledzy z parkietu, którzy w trakcie karier zakładali rodziny i po kilku latach się rozwodzili. Około 75 procent małżeństw w NBA się rozpada. Gortat pyta - dlaczego miałbym wchodzić w te statystyki? W 2018 roku nie udał się jego związek z aktorką Alicją Bachledą-Curuś, teraz liczy, że po zejściu z parkietu nareszcie założy szczęśliwą rodzinę. Z narzeczoną, Żanetą Stanisławowską, planują zamieszkać w nowym domu. - Budujemy swoją przyszłość i życie razem - deklaruje łodzianin w rozmowie z TVN.
Do tego będzie jeszcze mocniej rozwijał swoje akcje charytatywne i odkrywał młode talenty na campach w Polsce. - Kiedyś takich rzeczy nie było. Gdy byłem młodszy, nikt do nas nie przyjeżdżał, nie wyciągał do nas ręki i nie chciał nas uczyć. Marcin to robi w znakomity sposób, dzieciaki to uwielbiają, więc nie ma nic lepszego - chwalił inicjatywę Adam Waczyński. - Wiele osób dzięki Tobie gra w koszykówkę. Wspaniała kariera - dodawał Mateusz Ponitka.
Los Angeles Lakers zwolnili DeMarcusa Cousinsa. Zrobili miejsce dla Markieffa Morrisa