Wiślaczki fatalnie rozpoczęły sobotnie spotkanie. Dość niefrasobliwa gra spowodowała, że rywalki po zaledwie chwili prowadziły 7:0. Tyle, że ich radość długo nie trwała. Allie Quigley oraz Jantel Lavender wzięły sprawy w swoje ręce. Węgierka zwykle bazuje na rzucie z daleka, ale tym razem często wchodziła pod kosz i trzeba przyznać, że w ten sposób przysparzała drużynie sporo korzyści. Środkowa zaś przynajmniej wtedy stosunkowo łatwo gubiła obrończynie przyjezdnych. Gdy znajdywała kawałek wolnej przestrzeni przeważnie umieszczała piłkę w obręczy. Stąd po pierwszej kwarcie faworytki publiczności wygrywały 18:13.
Pomarańczowym momentami brakowało atutów ofensywnych. Chybiały lub nie powielały dokładnie poszczególnych schematów zagrywek. Podopieczne Stefana Svitka mogły więc poczuć się trochę bardziej komfortowo, bo to one zaczęły nadawać prym. Całkiem dobrą zmianę dała Zane Tamane. Nie wystrzegła się błędów, lecz potrafiła również pozytywnie zaskoczyć notując zbiórki czy dobijając niecelne "strzały" koleżanek. W defensywie z kolei szalała inna zmienniczka, Agnieszka Skobel.
Natomiast druga "ćwiartka: nie zadowalała nikogo związanego z małopolskim klubem. Skuteczne akcje (dwie!) przeprowadziła tylko wspomniana Łotyszka. Dały o sobie znać stare problemy. Biała Gwiazda znów zupełnie się zatrzymała. Oczywiście dowodzone przez trenera Jacka Winnickiego koszykarki zacieśniły tylną formację, grały agresywnie na własnej połowie, niemniej to nie usprawiedliwia aktualnego wicemistrza.
Dolnośląska ekipa doskonale wiedziała, co należy zrobić w obliczu podobnych wydarzeń. Dzięki Paulinie Misiek oraz Magdalenie Leciejewskiej przechyliły szalę zwycięstwa. Długą przerwę spędziły zatem przy jednym "oczku" zaliczki.
Kolejną odsłonę trójką otworzyła Magdalena Skorek. To pokazało, że wbrew oczekiwaniom osób związanych z Wisłą jej najgroźniejszy konkurent jest w stanie zgarnąć pełną pulę. Kawał pożytecznej roboty wykonywała wymieniana już Leciejewska. Polka, która występowała niegdyś przy Reymonta wcieliła się tego wieczoru w rolę lidera.
Przy wyniku 30:37 stało się jasne, że gospodynie muszą zareagować. Nadchodziła bowiem decydująca batalia. Ta przyniosła za sobą ogromne emocje. Srebrne medalistki ekstraklasy wywierały coraz większą presję. Profity od razu nie przyszły aczkolwiek stopniowo zmniejszały dystans.
CCC nadal zaciekle broniło, stąd krakowianki kilkakrotnie ocierały się o limit czasu. Chyba też zbyt indywidualnie chciały osiągnąć cel, chociaż w przypadku Quigley takie podejście zdało egzamin. 27-letnia obwodowa odważnie przejęła ciężar odpowiedzialności nie myląc się w kluczowych fragmentach. Prawdziwe show zgotowała jednak Cristina Ouvina. Hiszpanka podczas pojedynku pudłowała na potęgę, ale sekundę przed końcem przymierzyła zza łuku dając upragniony sukces teamowi.
Wisła Can-Pack Kraków - CCC Polkowice 45:43(18:13, 4:10, 10:14, 13:6)
Wisła Can-Pack: Quigley 14, Lavender 12, Ouviña 7, Tamane 4, Żurowska 4, Pawlak 2, Szott-Hejmej 2, Skobel 0.
CCC: Leciejewska 14, Snell 6, Oblak 5, Skorek 5, Misiek 4, McCarville 3, Majewska 2, Szczepanik 2, Skerović 2.