Myślę, że gorzej już być nie może - rozmowa z Tomaszem Pisarczykiem, koszykarzem Sokoła Łańcut

Drużyna PTG Sokół Łańcut to ekipa zbudowana praktycznie od podstaw, która nie pokazała jeszcze na co ją stać. Do Łańcuta przybyło wielu nowych zawodników. Jeden z nich zgodził się nam opowiedzieć m.in. o tym dlaczego wybrał podkarpacki team i o atmosferze w drużynie.

Do Sokoła przeniosłeś się z Polonii Warszawa. Czym różni się łańcucka drużyna od tej, w której grałeś?

- Przede wszystkim są to drużyny na różnym poziomie ligowym. Polonia to ekstraklasa, Sokół - pierwsza liga. W Sokole nie ma graczy zagranicznych, biurokracji, jest trener i kierownik drużyny. W Polonii był pierwszy trener, drugi trener, kierownik, dyrektor sportowy - dużo więcej ludzi zajmowało się drużyną. W Łańcucie jest zdecydowanie lepiej pod tym kątem, że trener ma większy kontakt z zawodnikami. Wszelkie problemy rozwiązuje się od razu - z trenerem da się porozmawiać i według mnie to jest największa różnica między Polonią a Sokołem. Jest to niewątpliwie największy plus drużyny.

Dlaczego wybrałeś akurat Łańcut?

- Trener Kaszowski dzwonił do mnie już w trakcie zeszłego sezonu. Niewątpliwie to, że interesował się moją osobą już wcześniej spowodowało, że jakby zdecydowałem się na Łańcut. Dodatkowo, kiedy przyjechałem tutaj po raz pierwszy miasto zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. Wiedziałem, że jest fajne, bo grał tu wcześniej Łukasz Pacocha, którego znam i zawsze dobrze mówił zarówno o Łańcucie, jak i o Sokole. Zdecydowała również osoba trenera. wiedziałem, że jest moją osobą zainteresowany i że będę miał szanse u niego pograć.

Jako zespół wyglądacie na mało zgrany. Czy jest to tylko kwestia czasu?

- Na pewno gra się inaczej, aniżeli w zeszłym roku. Nie mamy klasycznego rozgrywającego, który by ustawił grę i był jakby przedłużeniem myśli trenerskiej na boisku. Ani Michał Kułyk ani Adrian Mroczek nie są klasycznymi rozgrywającymi - to raczej "dwójki". Na Mistrzostwach Podkarpacia graliśmy również bez rozgrywającego, a gra wyglądała jakoś inaczej. Myślę, że w tym sezonie będziemy się lepiej prezentować w meczach z drużynami bardziej poukładanymi, co widać było właśnie na Mistrzostwach w Jarosławiu. Wtedy chyba najlepszy mecz zagraliśmy ze Zniczem Jarosław - drużyną ekstraklasową, gdzie kultura gry jest wyższa niż np. w drużynie Katowic.

Jak do tej pory gra Sokoła to jedna wielka sinusoida - raz przegrany, raz wygrany mecz. Jest jakaś szansa na stabilizację formy i wyników?

- Wyniki nie zależą tylko ode mnie. Jest nas w drużynie dwunastu. Dużo zależy też od dyspozycji dnia danej osoby. Myślę, że gorzej już być nie może. Zaczęliśmy sezon meczami z beniaminkami. Drużyny te grały trochę szaloną koszykówkę - myślę, że wszystkim nam ciężko się z nimi grało. Jak zagramy z Krosnem czy z Zastalem wtedy będzie można powiedzieć coś więcej o naszej grze. Wtedy to będą bojowe testy.

10 punktów w meczu z Katowicami to wynik ani dobry, ani zły. Stać cię na więcej?

- Myślę, że tak.

Pierwszą kwartę przegraliście 12:18. Katowiczanie na początku spotkania chcieli was chyba zabiegać?

- Grali szybką koszykówkę, a my niepotrzebnie dostosowaliśmy się do ich stylu gry. Jak byśmy grali poukładaną koszykówkę, powoli rzucali z wypracowanych pozycji myślę, że było by lepiej.

W połowie trzeciej kwarty przy stanie 38:38 kibice wstrzymali oddech. Zaczęli się zastanawiać czy nie czeka ich dogrywka. Wy jednak nie mieliście ochoty na piątą kwartę?

- Zdecydowanie nie. Wiedzieliśmy, że będzie to trudne spotkanie. Zespół z Katowic wygrał ostatnio z Siarką - było to ich pierwsze zwycięstwo, którym byli podbudowani. Grali dla nas niewygodną koszykówkę, troszeczkę szaloną. Wszyscy grali praktycznie jeden na jeden z obwodu, mało ustawionej gry. Kiedy graliśmy to, co chciał trener, czyli ustawioną koszykówkę, konsekwentnie swoje zagrywki, wtedy zdobywaliśmy proste punkty. Zabrakło nam koncentracji, by przez całe czterdzieści minut grać tak jak naprawdę potrafimy. Momentami, gdy zagrywaliśmy dużo piłek pod kosz wtedy zdobywaliśmy naprawdę łatwe punkty. Łukasz Kwiatkowski czy ja zdobyliśmy kilka punktów właśnie po akcjach podkoszowych.

Jakie nastroje panują przed derbowym meczem ze Stalową Wolą? Mieliście grać na wyjeździe, gracie u siebie - jest to dla ciebie jakaś różnica?

- Na pewno to, że gramy u nas jest wielkim plusem. Jak na razie posiadamy dwa zwycięstwa i to obydwa na własnym parkiecie. Na pewno bardzo liczymy na wsparcie kibiców, bo naprawdę są szóstym zawodnikiem na parkiecie. Osobiście nie odczuwam tego, że jest to jakiś szczególny mecz, bo do każdego spotkania trzeba podejść przygotowanym i w pełni skoncentrowanym, aby wygrać. Ze stalówką graliśmy już na turnieju. Co prawda dosyć dawno, ale wygraliśmy. Mają trochę problemów kadrowych- zawodnicy albo jeszcze nie wrócili do formy po kontuzjach albo kolejni je łapią. Myślę, że trzeba to wykorzystać- zagrać na dobrym poziomie, na który naprawdę nas stać. Myślę, że tutaj w Łańcucie nie pokazaliśmy jeszcze kibicom koszykówki, którą potrafimy grać, na którą naprawdę nas stać.

Co sądzisz o łańcuckich kibicach?

- Tak gorącego dopingu nie widziałem chyba jeszcze na żadnej hali. Gdy graliśmy w Dąbrowie Górniczej, zrobili nam miłą niespodziankę. Zjawili się w sumie dość licznie - była to grupa około 20 osób, jednak było ich słychać. Potrafili momentami przekrzyczeć kibiców Dąbrowy Górniczej.

Źródło artykułu: