Piotr Dobrowolski: Byliście bardzo blisko wygranej z Jeziorem. Co zadecydowało o waszej porażce?
Kim Adams: Popełniliśmy kilka błędów. Jeden z nich to moja wina, ponieważ w końcówce czwartej kwarty miałem inaczej się ustawić i pewnie wtedy nasza akcja zakończyłaby się powodzeniem. Dwa razy rzucaliśmy z dystansu, ale piłka nie wpadła do kosza. Swoje dwie próby "za trzy" udanie wykonali z kolei przeciwnicy. Liczba naszych pomyłek nie była może jakaś bardzo duża, jednak zdarzyły nam się one w kluczowych momentach.
Zwłaszcza, że stało się to przy waszym prowadzeniu...
- Tak, zgadza się. Gdy masz przewagę, chcesz wygrać, prowadzisz kilkoma punktami na osiem, później dwie minuty przed końcem meczu, nie możesz wypuścić takiej różnicy z rąk. To bardzo drogo kosztuje.
W sobotę musiałeś opuścić boisko z powodu popełnienia pięciu fauli...
- Przed końcówką czwartej kwarty miałem na koncie cztery przewinienia. Sędzia odgwizdał mój piąty faul w bardzo dziwnej sytuacji, na którą większość arbitrów w ogóle nie zwróciłaby uwagi. Rywale mieli dzięki temu dwa osobiste i je wykorzystali, doprowadzając do remisu. Potem była dogrywka, spotkanie potoczyło się swoim torem, szkoda. To pokazuje, że w kolejnych pojedynkach muszę zagrać z jeszcze większą koncentracją, by unikać takich sytuacji.
Przy próbie zbiórki rzeczywiście faulowałeś Daniela Walla?
- Według mnie, nie faulowałem. W moim życiu, a gram w koszykówkę już kilka lat, nigdy nie widziałem, żeby w takich sytuacjach sędziowie sięgali po gwizdek. Walczyliśmy, staraliśmy się wypracować sobie dobrą pozycję. To nie mnie, a raczej Danielowi Wallowi arbitrzy powinni odgwizdać faul.
W tarnobrzeskiej hali jest bardzo zimno. Nie przeszkadzało wam to?
- Tak, jest chłodno, lecz kiedy grasz mecz, nie myślisz o tym. Jesteś zaangażowany i skoncentrowany tylko na tym, co robisz na boisku.
Kilka tygodni temu imponowałeś formą, teraz zauważalny jest jej spadek. Dlaczego?
- Dobre pytanie. Sam tak naprawdę chciałbym znaleźć na nie odpowiedź... Gdy zwyciężasz, ludzie nie zwracają uwagi na słabszy występ któregoś z zawodników, bo liczy się wynik drużyny. Jednak jeśli przegrywasz, analizujesz to, co zrobiłeś źle, myślisz o tym. To cały czas siedzi w mojej głowie. Muszę po prostu ciężko pracować, aby powrócić do wcześniejszej dyspozycji.
Duże różnice dostrzegasz w pracy nowego i poprzedniego trenera?
- Z Wojciechem Kamińskim pracujemy zarówno nad ofensywą, jak i defensywą. Trenujemy szybki atak i błyskawiczny powrót po nim. Poprzedni szkoleniowiec większą wagę przykładał do obrony, na ten element kładł największy nacisk.
Co możesz powiedzieć o Ronaldzie Dorseyu?
- To bardzo dobry zawodnik. W spotkaniu z Jeziorem zdobył wiele punktów. Wszedł z ławki i dobrze wkomponował się w mecz. Potrzebuje trochę czasu, aby dobrze poznać drużynę i zagrywki. Cały czas pracujemy nad tym, aby w jak największym stopniu wykorzystać jego umiejętności.
Jesteś w Rosie już jakiś czas. Jak postrzegasz Radom i samą drużynę?
- Lubię to miasto. Mamy dużą liczbę fanów, która pomimo naszych porażek, wspiera nas i na długo przed spotkaniem wypełnia halę. Brakuje tylko zwycięstw, które, mam nadzieję, niedługo przyjdą. Skupiamy się teraz na najbliższym starciu i zrobimy wszystko, by sprawić radość naszym kibicom.
W Polsce są z tobą bliscy, którzy udali się również do Tarnobrzega. To pomaga?
- Tak, bardzo mi to pomaga. W Polsce są ze mną narzeczona i córeczka. To przyjemne uczucie, gdy wiesz, że masz bliskich obok i nie musisz się zastanawiać nad tym, co oni robią w miejscu oddalonym kilkaset kilometrów od ciebie.
Wraz z J.J. Montgomerym i jego narzeczoną oraz Ronaldem tworzycie dużą amerykańską rodzinę...
- Na pewno jest nam milej. Z JJ'em znałem się już wcześniej, gdy graliśmy w rozgrywkach juniorskich w Stanach Zjednoczonych. Z tego też względu zdecydowałem się na przejście do Rosy. Wspieramy się nawzajem i nie czujemy samotni, choć oczywiście nie mamy na co narzekać.
W najbliższy weekend zmierzycie się z najlepszą polską drużyną ostatnich lat, Asseco Prokomem Gdynia. Traktujecie ten mecz jakoś szczególnie?
- Każde spotkanie jest dla nas ważne, każde chcemy wygrać. Nie dzielimy meczów na ważniejsze i mniej istotne. Trenujesz po to, aby grać co tydzień. Jaki sens miałaby sytuacja, gdybyś ciężko ćwiczył tylko dla spotkania z jednym zespołem? Wszystkie pojedynki traktujemy tak samo. Wpajamy to sobie w głowy i myślimy tylko w ten sposób.