Wobec niedopuszczenia do rozgrywek Odry Brzeg każda z drużyn podczas jednej kolejki przymusowo pauzuje. Traf chciał, że w drugiej serii gier to beniaminek FGE miał stanąć naprzeciw dolnośląskiej ekipy, więc zyskał on kilka dni na to, by wyciągnąć wnioski z ostatniej, wysokiej porażki.
Ta oczywiście chluby nikomu w klubie nie przynosi. Niemniej trzeba wziąć pod uwagę, iż podopieczne Wojciecha Downara-Zapolskiego mierzyły się z krakowską Wisłą, która jak wiadomo uchodzi za potentata na krajowym podwórku, notabene zupełnie słusznie. Uczciwie trzeba powiedzieć, że wbrew końcowemu wynikowi "Akademiczki" zaliczyły niezłe fragmenty i przynajmniej w pewnym stopniu zdołały ukazać swój potencjał. - Podczas pierwszej połowy próbowaliśmy wykrzesać z siebie maksimum i długą przerwę spędziliśmy ze stratą czternastu punktów, co wobec tego, iż walczyliśmy z Białą Gwiazdą absolutnie nie można uznać za ujmę - twierdzi wspomniany szkoleniowiec.
Wówczas całkiem poprawnie funkcjonowała defensywa. Koszykarki odznaczały się nieustępliwością i jeżeli podobnie postąpią w meczach z niżej notowanymi przeciwnikami, ci ostatni wcale nie będą mieć łatwego zadania.
Natomiast kwestią, która niezwłocznie wymaga poprawy jest skuteczność podkoszowych. Fakt faktem w zeszły piątek nie zawiodły one przy zbiórkach, ale punkty zdobywały zdecydowanie za rzadko. Sztandarowy przykład stanowi Joanna Kędzia. Polce należą się ogromne brawa za zaangażowanie, jednakże mimo aż ośmiu okazji ani razu nie umieściła piłki w obręczy. Gdyby wykorzystała choć część z nich, pewnie też rezultat wyglądałby nieco inaczej.
Druga sprawa to zdolność utrzymania koncentracji. Najwyższa klasa rozgrywkowa siłą rzeczy oferuje sobą wyższy poziom aniżeli szczebel centralny, co pociąg za sobą większe wymagania. Zawodniczki z Podkarpacia muszą zatem wystrzegać się wahań formy podczas czterdziestominutowych batalii, bo w przyszłości mogą za to słono zapłacić. Tym bardziej, że rywale są bezlitośni. - Rzeczywiście po zmianie stron w naszym inauguracyjnym pojedynku wkradła się nerwowość. Nie trafiliśmy siedmiu akcji z rzędu, dziewczyny troszkę się podłamały i potem nie nawiązaliśmy już walki. Czwarta kwarta była najgorsza, przegrana przez mój team aż 10:27 - analizuje Zapolski.
Podobnego zdania jest Magdalena Kaczmarska. - Tylko w pierwszych dwóch kwartach pokazałyśmy taki basket, jaki zakładałyśmy. W miarę poprawnie egzekwowałyśmy założenia taktyczne. Potem coś się zacięło, zaczął dominować chaos, a efekt tego doskonale obrazuje sam finisz.
Wspomniana 22-latka akurat tamtego wieczoru jako jedna z nielicznych potrafiła się wyróżnić. Notując na swoim koncie osiemnaście "oczek" pokazała, iż lekcja, jaką wyniosła z pobytu w Lotosie Gdynia nie poszła na marne i w nadchodzących miesiącach raczej będzie ważną postacią kolektywu ze stolicy Podkarpacia.
Tylko że aby zdziałać cokolwiek więcej, istotne jest również wsparcie ze strony reszty koleżanek. W kontekście dalszych zmagań sporo zależeć może od Agnieszki Krzywoń. Skrzydłowa, która dotychczas swoje umiejętności pożytkowała głównie w pierwszej lidze podczas trudnych momentów przejmowała ciężar odpowiedzialności m in. za rozgrywanie piłki, a nawet walkę na tablicach. Taka uniwersalność przy bądź co bądź dość wąskiej kadrze AZS-u przypuszczalnie jeszcze wielokrotnie okaże się bezcenna.
Większą pomoc powinna gwarantować jej Elżbieta Mukosiej. Polka już parę ładnych lat występuje wśród elity, więc choćby ze względu na samo doświadczenie należy od niej wymagać trochę więcej. Podobnie sprawa ma się z Anetą Kotnis i Anną Kuncewicz.
Najbliższą okazją do tego by przekonać się o efektach pracy rzeszowianek będzie ich mecz z AZS-em Gorzów, który rozegrany zostanie w sobotę.