Waldemar Siemiński: Z trzech wiarygodnych źródeł

Niedawno Gazeta Wyborcza poinformowała, że Tomasz Kurzewski nadal prowadzi rozmowy z Waldemarem Siemińskim w sprawie przejęcia przez tego pierwszego Śląska Wrocław. Wówczas powoływała się na trzy wiarygodne źródła. Właściciel koszykarskiego klubu wyjaśnia jednak, że nie prowadzi już pertraktacji ze współwłaścicielem firmy medialnej ATM Grupa.

Jak to się zaczęło

W kwietniu 2006 roku, kilka dni po konferencji prasowej przedstawiającej mnie jako nowego właściciela Śląska, spotkałem się z kierownictwem regionalnej redakcji GW. Na spotkaniu delikatnie poddawano w wątpliwość prawdziwość transakcji nabycia przeze mnie akcji Śląska. Sugerowano, że jestem tylko podstawionym człowiekiem Grzegorza Schetyny. Zaprzeczałem stanowczo i prosiłem o wstrzymanie się z jakimikolwiek publikacjami na ten temat do czasu, kiedy poprzedni właściciel, jako osoba publiczna, wykaże się odprowadzeniem kilkusettysięcznego podatku od transakcji sprzedaży akcji, co jest przecież niezbitym dowodem na jej prawdziwość. Zgodzili się. Rezygnując więc ze współpracy ze Słowem Polskim, zaproponowałem podpisanie Umowy o współpracy ze Śląskiem Wyborczej. Poprzedni Zarząd przestrzegał mnie przed tą decyzją ze względu na red. Maciorowskiego, byłego współpracownika Zarządu Śląska, ale uznałem, że GW to najlepsze źródło dotarcia do sponsorów.

Jak to było

No, i zaczęło się. Gazeta, mimo braku prawa do wyłączności, próbowała całkowicie podporządkować sobie Śląsk i mnie. Redakcja oczekiwała, że w każdej chwili będę odpowiadał na wszelkie pytania. Używała do tego różnych sposobów. Np. październik 2006. We wrocławskim Ratuszu wręczam przedsiębiorcom certyfikaty "Biała Lista", a tu przychodzi SMS od red. Kopcia. "Czy potwierdza Pan, że Leszek Czarnecki będzie sponsorem Śląska?" Nie mogłem zaprzeczyć natychmiast, potem zaś zapomniałem, bo tego dnia działo się wiele. Następnego ranka widzę w Wyborczej duże dwa zdjęcia, moje i Leszka z tekstem, że finalizujemy rozmowy o sponsorowaniu przez niego Śląska. Tymczasem w ogóle ich nie zaczęliśmy! A po fałszywej informacji Wyborczej nie było już po co iść do Czarneckiego. Poszedłem więc do naczelnego Wyborczej ze skargą, ale usłyszałem, że to moja wina, bo nie zaprzeczyłem na czas.(???)

Drugi przykład: Dzień pierwszego meczu w sezonie 2006/2007 z Turowem. W przeddzień potwierdzam informację, że część długów Śląska udało się zrestrukturyzować, spłacić i proces ten trwa. Następnego dnia, wielki tytuł:, "Siemiński: Spłaciłem długi Schetyny!". Efekt? Całą koronkową robotę dogadywania się z wierzycielami szlag trafił. Wezwania do natychmiastowej zapłaty przysłali wszyscy wierzyciele. Nawet miasto wystawiło notę odsetkową za 2003 rok. Bo skoro taki Siemiński bogaty, że spłaca długi Śląska, to niech płaci! Na meczu pytam red. Kopcia: "Dlaczego pisze pan coś, czego panu nie powiedziałem, a co szkodzi Śląskowi?" Odpowiedział: "Tytuł artykułu to swobodna interpretacja autora i nic panu do tego. Zresztą pierwotnie był inny i nie ja go zmieniłem".

No, i może jeszcze jeden przykład: listopad 2006. Kończymy rozmowy z dużym operatorem telekomunikacyjnym zależnym od Skarbu Państwa (PiS). Robimy to w tajemnicy, ale Wyborcza o tym wie, bo ma swoje źródła informacji. W tym czasie ze Śląska odchodzi prezes Waśniewski, co było od dawna wiadomym. Pozostaje tylko jeden członek zarządu tj. Waldemar Łuczak. On zostaje prezesem. Mamy trzy dni do podpisania kontraktu sponsorskiego, a tu wielki tytuł: "Łuczak, zaufany Schetyny, prezesem Śląska!"

Efekt? Spotkania nie ma, a kontrakt ląduje w koszu. Dalej jedynym sponsorem Śląska jest moja firma.

Wyborczą zaczynamy traktować jak inne redakcje, tzn. bez pierwszeństwa do informacji, wywiadów z zawodnikami itp. Ludzie ze Śląska nie nasłuchują już telefonów Gazety, ta z kolei, tylko krytykuje wyniki pracy klubu. Jak wygrywamy to: "Śląsk strasznie męczył się Polpharmą" a jak przegrywamy to: "Śląsk rozgromiony, zdemolowany". Brązowy medal na koniec sezonu 2006/2007 był prawie niezauważony przez tę gazetę. Potem były akredytacje dziennikarskie. Wchodziło rozporządzenie, obowiązujące od 30 czerwca 2007 roku o kasach fiskalnych dla klubów sportowych. Śląsk zakupił specjalny system kasowy. Teraz każdy urzędnik skarbowy łatwo mógł stwierdzić, czy ktoś wchodzi bez biletu czy nie. Ponieważ ustawodawca nie wyłączył z opłaty za bilety na imprezy masowe dziennikarzy, zaproponowaliśmy umowy barterowe za kwotę wymienną 300 zł. Wyborcza potraktowała to jak zamach na ich wolność i namawiając inne redakcje, np. Fakt, ogłosiła bojkot. Mówiąc szczerze, ucieszyliśmy się. Pracownicy mówili: "Jaka ulga, niech wytrzymają jak najdłużej". Zmartwił nas natomiast bojkot Faktu i Przeglądu Sportowego. Wystąpiliśmy więc do Ministra finansów o interpretację przepisów podatkowych w zakresie akredytacji dziennikarskich. Minister przyznał nam rację w całym zakresie zapytania. Umieściliśmy ten dokument na naszej stronie internetowej, efektem czego Fakt i Przegląd Sportowy podpisały z nami wspomniane wyżej umowy barterowe. Inni zresztą podpisali je wcześniej. Razem mamy 16 umów z różnymi redakcjami, które to umowy zabezpieczają Śląsk przed ew. sankcjami skarbowymi. Ale Wyborcza uznała, że jej to prawo nie dotyczy i zaczęła niestety o Śląsku pisać, dokładnie mówiąc atakować. Na koniec sezonu, gdy Śląsk walczył o medale praktycznie po cichu zaprzestała, swojego już tylko, bojkotu Śląska. Jej dziennikarze chyłkiem wchodzili na mecze, płacąc za bilety jak normalni kibice. Na koniec Śląsk przegrał proces o naruszenie dóbr osobistych przez GW, mimo że gazeta podała ewidentnie fałszywą informację, której sprostowania się domagaliśmy. Ale cóż, wyroków sądowych nie wolno komentować. To jednak, co widać teraz, w kolejnej fałszywej informacji o milionowym długu, kredytach i leasingach Śląska, przez którą to informację zerwano rozmowy z jedynym ew. nabywcą spółki, umocniło wiarę jej wrocławskiego Zarządu w całkowitą bezkarność.

Jak to się kończy

Smutno. Rozmowy z Tomaszem Kurzewskim zostały przez gazetę zablokowane. Wyborcza, otaczając się parawanem dziennikarzy innych redakcji, mówi teraz, że nic się nie stało. Niepoważni biznesmeni. A ja pytam. Czy ktoś, kto kupuje używany samochód i słyszy "z trzech wiarygodnych źródeł", że wisi na nim kredyt, leasing, a w ogóle to ma przekręcony licznik, kupuje go, czy traci zaufanie do sprzedającego? A przecież, nie o samochód tu chodzi, a o przejęcie spółki akcyjnej, gdzie zaufanie jest podstawą transakcji.

Komentarz

Chciałbym oczywiście napisać, zwyczajem redaktorów, komentarz do podanych wyżej faktów. Zacytować Ziemkiewicza, obnażyć wyższy cel Gazety. Napisać, co tacy ludzie jak ja, czy Tomasz Kurzewski chcą osiągnąć, wydając na społeczny cel, ciężko zapracowane, własne pieniądze. Nie zrobię tego jednak. Niech każdy kibic wyciągnie wnioski sam. Na Wyborczą nie liczę.

Waldemar Siemiński

Źródło artykułu: