Joachim Loew podczas wczorajszej konferencji prasowej wymusił uśmiech tylko raz. Widać, że wiedział, co ma odpowiedzieć na pytanie o rękę w spodniach podczas spotkania z Ukrainą. Wiadomo - emocje, adrenalina, stres. Uśmiech był na złagodzenie sytuacji. Przepraszał. Pozostałe 15 minut rozmowy z dziennikarzami było już jednak bardzo poważne. Lewandowski tak, ale przecież jest też Milik. Polska to nie jest drużyna jednego piłkarza. Wracają wspomnienia. - W 2006 wygraliśmy z wami 1:0 po golu w ostatniej minucie, ale bardzo pomagało nam 80 tysięcy kibiców w Dortmundzie. No i potem przegraliśmy w Warszawie - powiedział.
Szanują już nie z kurtuazji
Sami Khedira opowiadał o arogancji. Nie nazywał jej wprost, na około tłumaczył, że nikt już nie zlekceważy Polaków. Że Niemcy popełnili ten błąd raz, że już się nie powtórzy. - Wiemy, że Robert Lewandowski to jeden z najlepszych piłkarzy świata, ale groźni są wszyscy - tłumaczy. I robi to na poważnie. Pierwszy raz przed wielkim meczem wielkiego turnieju rzeczywiście można wierzyć, że tym razem to nie słowo "kurtuazja" sponsoruje konferencje.
O tym, że nasz futbol się zmienił i wyszedł już z lasu, świadczy spokój grabarza, z jakim dobę przed pierwszym gwizdkiem wypowiadali się Jakub Błaszczykowski i Łukasz Piszczek. Obaj w Niemczech spędzili pół życia. Mówią po niemiecku, może trochę nawet i myślą. Nie ma tych rozedrganych głosów, trzęsących się portek i opowiadania bzdur o zemście za 1 września, albo powtórce Grunwaldu. Nie, jest inaczej. - Zadzwonimy do swoich kolegów - mówią. Po co? Z życzeniami powodzenia, zdrowia. No może trafi się jakiś dowcip, drobna złośliwość, ale przecież to fajnie, że Niemcy są naszymi kumplami.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Rząsa: Jeśli wygramy z Niemcami, będziemy nosić piłkarzy na rękach (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Kolega z "The Times" powiedział nam o reprezentacji Polski, że jesteśmy ekipą Unii Europejskiej, bo większość naszych zawodników wychowała się za granicą. Do polskiej bezczelności i husarskich skrzydeł dodaliśmy trochę europejskiego luzu i pewności siebie - nie sztucznej, ale wynikającej ze świadomości własnych umiejętności. Podczas konferencji nasi zawodnicy muszą odpowiadać po polsku, jednak widok Polaków, którzy nie zakładają słuchawek z tłumaczeniem symultanicznym, kiedy słyszą pytania po angielsku, niemiecku czy francusku, po prostu buduje. Masz odpowiedź po polsku, trzeba było uczyć się języków.
Kiedyś jeden z zawodników Legii spędził tydzień na zagranicznym zgrupowaniu w swoim pokoju bez prądu, bo nie wiedział, że do kontaktu trzeba włożyć hotelową kartę. Kiedyś Włodzimierz Smolarek na pytanie, czy ciężko było pokonać Eda de Goeya (to nazwisko czyta się trochę inaczej), powiedział, że komu jak komu, ale Goeyowi to musiał strzelić. Tylko bystrość umysłu tłumaczącego wywiad pozwoliła mu uniknąć skandalu. To wszystko już przeszłość. Teraz dla naszych piłkarzy Euro nie jest jak studniówka, na którą rodzice kupili im pierwszy garnitur - za duży, bo przyda się na maturę, egzaminy na studia, a może i ślub. Przyjechaliśmy do Francji-elegancji, zadać szyku. Także na boisku.
Tym razem nie gramy o wszystko
- Nie wchodziłem do szatni Bayernu ze specjalnie wysoko podniesioną głową, poczekam na rewanż - mówił po zwycięskim meczu w eliminacjach w Warszawie Robert Lewandowski. We Frankfurcie przegraliśmy, a nasz napastnik i tak mógł wrócić do Monachium bez wstydu. Oto nowa piłkarska Polska, której nie bije się braw za to, że wbija gola Anglii w 7. sekundzie - jak kiedyś San Marino - a ostatecznie przegrywa 1:7. Wielki futbol nie każe nam już stać w korytarzu i przytrzymywać drzwi, gdy wchodzą wielcy. Znalazło się miejsce przy stoliku. A my nawet w wypastowanych butach.
Gramy dziś drugi mecz turnieju i w końcu nie gramy o wszystko. Jeśli zremisujemy, a w meczu Ukrainy z Irlandią też nie będzie zwycięzcy - zapewnimy sobie wyjście z grupy. Tyle że w naszym obozie nikt o tym nie myśli, nikt nie kalkuluje. Gramy z Niemcami, bo tak wylosowaliśmy, równie dobrze mogliby to być Włosi, albo Hiszpanie. Jeśli rzeczywiście zamiast Wojciecha Szczęsnęgo zagra Artur Boruc, nie będzie musiał mówić o chęci zmiany historii, jak 10 lat temu na mundialu, kiedy z Michałem Żewłakowem postanowili wygrać z Niemcami. Teraz historii trzeba po prostu dopisać piękny rozdział. Fajnie gdyby był pełen zwrotów akcji, napisany jak u Białoszewskiego, pełen krótkich zdań budujących napięcie. No i żeby skończył się tandetnie pozytywnie.
O 23.00 będziemy wiedzieć, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Wygraliśmy z Irlandią Północną, otworzyliśmy turniej zwycięstwem pierwszy raz od 1974 roku, pierwszy raz okazaliśmy się od kogoś lepsi na mistrzostwach Europy. Teraz postawmy pieczęć nowej, polskiej jakości. Zróbmy kolejny krok, by okopać się w Europie na dobre, by udowodnić, że nie jesteśmy tu gośćmi. Jesteśmy u siebie. Gramy u siebie.
Michał Kołodziejczyk z Paryża
Co by nie było powtórki z 74